wtorek, 26 lutego 2019

Ktokolwiek to przeczyta?


Zniknęłam i to nagle około 4 lat temu. Nie spodziewam się tu tysięcy wyświetleń. Chciałabym tylko przeprosić za swoje zachowanie. Za niepotrzebne gównoburze, mylenie fanficów z kanonicznymi informacjami, kłótnie, spamowanie etc. Miałam wtedy 10-11 lat. Proszę, nie gniewajcie się za wszystkie moje błędy. Aż się boję przeczytać jeszcze raz dawne posty. Coś czuję, że nie będę w stanie tego zrobić bez ciągłego wybuchania śmiechem i zakrywania ręką twarzy. Zrozumiałam jednak, że kocham „tworzyć” w ogólnym tego słowa znaczeniu. Pisanie tu przez ok. rok dało mi wiele miłych wspomnień.

Dziękuję za przeczytanie.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

:(

Przemyślałam prowadzenie tego bloga i doszłam do wniosku że wyrosłam z Króla lwa. Więc ten blog już nie będzie prowadzony, bo stał się dla Mnie tylko niemiłym obowiązkiem. Za to będę prowadziła bloga o Psiej Krainie oraz będę dodawała komiksy na "Nasze komiksy". Blog o Psiej Krainie to od teraz mój główny blog. Konkurs na tym blogu jest nadal aktualny, 4 lipca ogłoszę jego wyniki. Ale po wynikach - zamykam bloga. Będę nadal przerabiała lwie obrazki ( głównie te z Shi ) i je dodawała, ale TYLKO na nowo powstałą galerie, którą utworzyłam na blogu o Psiej Krainie: KLIK
Na tym blogu proszę już nie robić zamówień dotyczących galerii, proszę je robić na "Galerii II" ( czyli tej z bloga o Psiej Krainie ).
Oczywiście będę dalej czytała blogi o Królu lwie.
Przepraszam Was za to, ale mam już 11 lat.
Może jak się namyślę to kiedyś wrócę do tego bloga ( chodź raczej nie ) .
Pa,  :(

"The lion king - Six New Adventures" - część 3 + KONKURS 6

Dziś będzie ta część książeczki w której wystąpili....
Tam! Tam! Tam! - Leo i Mega!

                                                                             "Vulture Shock" - "Szok sęp"
Prolog
Gdzie jest moje drzewo genealogiczne? zastanawia się Kopa i odchodzi by je odszukać. Zamiast znaleźć drzewo genealogiczne, znalazł się na drzewie, więziony przez stado głodnych sępów. One chcą okupu za Kopę w zamian za menu z najsmaczniejszymi zwierzętami z Lwiej Ziemi. Ale Kopa znajduje również paru kumpli, Chłopców Myszołowów. Czy uda mu się przekonać to trio z niesamowitym głosem by go uratowali?

Rozdział 1
  „Kopa!” zawołała Nala do swego młodego. „A teraz gdzie się wybierasz?”
  „Do wodopoju, Mamo!” Ogon Kopy drgnął. „Antylopy się kłócą. Tata poszedł to przerwać!”
  „Czy ty musisz wszędzie podążać za ojcem?” zapytała Nala.
  „Pewnie!” odpowiedział Kopa. Nadął swoją pierś. „Jest tak wiele rzeczy, których musze się nauczyć jeśli kiedyś mam zostać królem.”
  „Tak jak polować na własną kolację?”
  „Polować?” krzyknął Kopa. „Maaamo! To zajęcie dla dziewczyn!”
  „Wybacz, Wasza Wysokość!” roześmiała się Nala gdy Kopa ruszył dalej.
  Kopa był synem Nali i Simby, Króla Lwa. Gdy Simba był młody, jego ojciec, Mufasa, został zabity. Myśląc, że śmierć jego ojca to jego wina, Simba uciekł. Simba nie wiedział, ze jego brat został zabity przez jego mrocznego brata, Skazę! Było to niedługo zanim Skaza został królem.
  Simba mieszkał w dżungli dopóki nie odnalazła go jego stara przyjaciółka Nala. Nala przekonała Simbe, aby powrócił na Lwią Ziemię i zajął należne mu miejsce jako król.
  Simba pokonał Skazę i został nowym królem. Później Simba i Nala stali się parą i zostali rodzicami pełnego życia lwiątka, które nazwali Kopa.
  „Poczekaj aż powiem innym lwom o bójce antylop.” Kopa wiedział gdzie ich znajdzie.
  Stado odpoczywało pod grupą drzew akacjowych. Kopa pobiegł by się przywitać, ale oni nawet go nie zauważyli.
  „Czy opowiadałem wam o czasach jak to mój pradziadek pogonił stado słoni?” zapytał Leo.
  „Ze sto razy!” stwierdził Boka. Pozostałe lwy jęknęły.
  Ngawa, cyweta, wyjrzał zza krzewu. „Słyszałem inną tego wersję, Leo,” uśmiechnął się, „to słonie były tymi, które pogoniły twego pradziadka!”
  Leo się wściekł. „W rzeczywistości,” powiedział Ngawa, „słyszałem, że to nie były słonie tylko myszy!”
  „Ach, tak?” warknął Leo.
  „Hej, koledzy!” zawołał Kopa. „Mój tata…”
  „Przejrzyj na oczy, Leo!” powiedział Sabini. „Chciałbyś takie drzewo genealogiczne jak Simba, ale nigdy go nie będziesz mieć!”
  Uniosły się Kopie uszy.
  „Moje drzewo genealogiczne jest dużo lepsze niż Simby!” Leo pociągnął nosem. Odwrócił się do Kopy. „Bez obrazy, dziecko.”
  „Twoje drzewo wcale nie jest lepsze od Simby!” oznajmił Sabini.
  „Jakie drzewo genealogiczne?” zapytał Kopa. „Gdzie ono jest?”
  Lwy się roześmiały.
  „Czy jest duże?” zapytał Kopa, a jego oczy się rozszerzyły. „Czy ma dużo liści? Jakie owoce na nim rosną?”
  Lwy tarzały się po ziemi ze śmiechu.
  Kopa nadął swą pierś. „Przestańcie się śmiać!” powiedział. „Powiedzcie mi gdzie jest moje drzewo genealogiczne!”
  Kopa wpatrywał się w lwy. „No dalej, koledzy! Proszę?”
  Mega, stary lew z pełną grzywą, powiedział, „Twój ojciec pragnąłby zaszczycić cię opowieścią o drzewie genealogicznym.
  „Masz rację,” uśmiechnął się Kopa. „Zamierzam go teraz poprosić.”
  Lwy obserwowały zmykającego Kopę.
  „Czy ma liście? spytał. Babu zachichotał. „Albo owoce?”
  „Lwiątka!” zachichotał Ngawa. „Czasami mówią kompletne głupoty!”
  „Coś mi to przypomniało…” stwierdził Leo. „Czy opowiadałem wam o czasach jak to mój pradziadek uratował lwiątko z…”
  „Ze sto razy, Leo!” krzyknął Sabini.

Rozdział 2
„Kto się wypowie w imieniu antylop?” zapytał Simba.
  Nzee wystąpiła naprzód. „To było tak, Simba,” powiedziała. „Kochamy nasz wodopój. Jest odświeżający. I jest czysty.”
  „Ale?” spytał Simba.
  „Nie możemy pić z tą łajzą Kiboko w nim!”
  „Hej!” zawołał Kiboko. „Kto powiedział, że ten wodopój jest wasz? Nie widziałem na nim twojego imienia!”
  Odwrócił głowę na bok rozpryskując wodę.
  „Widzisz co mam na myśli, Simba?” krzyknęła Nzee. „On jest przeordynarny, brudny i śmierdzi!”
  „Tak! I jestem z tego dumny!” zawołał Kiboko.
  Simba spojrzał na antylopy. „Zdajesz sobie sprawę, że hipopotamy także lubią wodę?”
  „Dlaczego polubił naszą wodę?” zapytała największa antylopa, Machufa.
  „Kiboko? Co było złego w twoim bagnie?” spytał Simba.
  Kiboko leniwie przeturlał się w wodzie. „Myślę, że mógłbym powiedzieć, że moje gusta uległy zmianie.” Zabrał łyk wody i głośno przepłukiwał gardło.
  „To nie to! Dopuśćcie mnie do niego! Dopuśćcie mnie do niego!” krzyczała Nzee.
  Kopa przecisnął się przez tłum antylop. „Cześć, Tato!” zawołał Kopa. „Masz minutę?”
  „Kopa!” powiedział Simba. „To nie jest miejsce dla lwiątka!”
  „Tato!” krzyknął Kopa. „Opowiedz mi o naszym drzewie genealogicznym. Lwy rozmawiały o naszym drzewie genealogicznym. Chce je odnaleźć!”
  Simba się uśmiechnął. „Odnaleźć je?”
  „Tak!” oznajmił Kopa. „Chcę je odnaleźć i wspiąć się na nie i…”
  „Simba!” zawołała Nzee. „Co w sprawie Kiboko?”
  Machufa wyszedł naprzód. „Czy musimy znosić to szkaradztwo?”
  Kopa szarpnął ojca jednym ze swoich pazurów. „Taaato! Mógłbym się wspiąć na drzewo genealogiczne? Mógłbym? Mógłbym? Hę?”
  Simba spojrzał w dół na Kopę, następnie na antylopy.
  „Idź!” Kiboko uśmiechnął się szeroko. „Rozerwij się!” Zaczął kołysać głową tam i z powrotem.
  „Kopa!” powiedział Simba. „Później!”
  „Simba! Simba! Simba!” powtarzały antylopy.
  Kopa odwrócił się od wodopoju. „Nie potrzebuję nikogo do pomocy by znaleźć drzewo genealogiczne,” szepnął,” ponieważ mam zamiar sam je znaleźć!”

Rozdział 3
Sprzeczka antylop została częściowo rozstrzygnięta. Kiboko zgodził się umyć nogi przed wejściem do wodopoju.
  Sam nie wiem co jest trudniejsze, pomyślał Simba idąc do domu. Bycie ojcem czy królem!
  „Ciężki dzień, Panie?”
  Simba spojrzał w górę i zobaczył dzioborożca Zazu, swojego majordomusa. „Powiedzmy, że byłem po szyję w pracy, Zazu.”
  „Och, mój drogi!” westchnął Zazu. „Dobrze, że nie jesteś żyrafą.”
  „Zazu, czy ja byłem ciekawski gdy byłem lwiątkiem?” zapytał Simba.
  „Hmmmmm. Przypominam sobie pewien incydent sprzed wielu lat,” oznajmił Zazu. „Dotyczył jedynie cmentarzyska słoni…”
  „Nieważne!” Cmentarzysko słoni nadal go uraża aż po koniec grzywy.
  „Dlaczego pytasz, Panie?”
  Simba westchnął. „Kopa chciał bym mu opowiedział o naszym drzewie genealogicznym. A ja nie wiem od czego zacząć.”
  Zazu powiedział, „Cóż, panie, mógłbyś zacząć od pokazania mu tego.”
  „Czego?”
  „To niespodzianka, Panie!” rzekł Zazu.
  „Podążaj za mną.”
  Simba nie zdawał sobie sprawy, że ta niespodzianka jest tak daleko. Podróżowali od godziny przez łąki i wzdłuż rzeki Zuberi.
  „Zazu!” zawołał Simba. „Gdzie mnie zabierasz?”
  Zazu poleciał w kierunku krzaków. Simba obserwował jak Zazu ujawniał wejście do jaskini przeczesując gałęzie w bok swoim dziobem. „Wejdź!” powiedział Zazu.
  Simba sapał gdy wchodził do jaskini. Linie były wyrysowane na całej ścianie. Jedna linia prowadziła do kolejnej, a kolejna do kolejnej, jak drzewo z gałęziami.
  „Panie,” powiedział Zazu rozkładając skrzydła. „Oto twoje drzewo genealogiczne!”
  „Fantastycznie!” krzyknął Simba.
  „Spójrz, Panie. Ta linia przedstawia twojego ojca, szlachetnego króla Mufase. Z nim łączy się inna linia, Sarabi, twoja matka.” oznajmił kłaniający się Zazu.
  „A następną linią do Mufasy jest…”
  „Twój wujek,” Zazu szyderczo się uśmiechnął. „Ten kubeł mułu Skaza.”
  „Dlaczego nigdy wcześniej tego nie widziałem?” zapytał Simba.
  „Ponieważ nigdy nie pytałeś.”
  Simba odwrócił się do Rafikiego, kłaniającego się w wejściu do groty. Dał wielki uśmiech staremu pawianowi.
  „Asante sana, bardzo ci dziękuje, Rafiki!” powiedział. „Poczekaj, aż Kopa to zobaczy!”
  „Mówiąc o Kopie, Panie,” spytał Zazu, „gdzie on teraz jest?”


  Kopa przemierzał trawiastą równinę poniżej Lwiej Skały. Ziemia wyglądała na nieznaną, a wiele krzaków było wyższych niż on.
  „Nigdy samotnie nie opuszczaj Lwiej Ziemi!” ostrzegał go ojciec.
  A co jeśli nasze drzewo genealogiczne tam jest? zastanawiał się Kopa.
  Żuk pędził w kierunku dziury.
  „Naprawdę powinienem dorwać coś do jedzenia,” stwierdził Kopa wyciągając pazury.
  Jaszczurka wychyliła głowę z dziury odstraszając żuka.
  „Hej!” krzyknął Kopa. „Co ty sobie myślisz?”
  „Tylko przekopuje okolice!”
  Kopa gapił się na jaszczurkę. Była dużo większa od żuka.
  Brzuch Kopy burczał.
  „Lew, plus burczący brzuch, plus ja równa się jaszczurza lasagna!” stwierdziła jaszczurka. „Ja naprawdę lubię zostawać na obiad,” powiedziała. „Ale muszę uciekać!”
  Kopa patrzył na wymykającą się z dziury jaszczurkę i pędzącą dalej.
  „Dorwę cię!” zawołał Kopa.
  Gonił jaszczurkę przed dobre dwie godziny. Wysoka trawa zamieniła się w piach pod zmęczonymi łapami Kopy gdy jaszczurka w ostatecznie zniknęła.
  „Tamte lekcje polowania z mamą wyglądały piekielnie dobrze,” powiedział i upadł na ziemie. „Poddaje się!” Ściemniło się. „Kurczę! Gdzie ja jestem?”
  Ziemia była sucha i spękana. Martwe drzewa były wszędzie. Wyglądały jak pazury.
  „Jestem Kopa,” wymamrotał, „jestem księciem. Nie boje się niczego!”
  Podszedł bliżej i poczuł coś pod łapą. Spojrzał w dół i zobaczył czaszkę. Wgapiała się w niego swoimi pustymi oczami.

Rozdział 4
„Cóż,” wzdrygnął, „prawie nic!”
  Kopa ułożył się pod martwym drzewem. Wsłuchiwał się w nieznane dźwięki wypełniające noc.
  „Chcę wrócić do domu,” wyszeptał Kopa. Chłodne powietrze wywołało u niego dreszcze. Skulił się i zasnął płacząc.


  „Co byś dzisiaj zjadł, Chewa?”
  „Nie wiem. Co byś dzisiaj zjadł, Choyo?”
  „Nie wiem. Co byś dzisiaj zjadł, Chewa?”
  „Nie wiem… Kurzczę! Przechodzimy przez to codziennie!” wykrzyczał Chewa. Był to sęp i rozmawiał ze swoim przyjacielem, Choyo. „Co za różnica gdy nie ma nic do jedzenia?”
  Sępy po cichu stanęły na skale. Obserwowali jak słońce wschodzi nad suchą, martwą krainą.
  „To już nie to samo co kiedyś,” westchnął Choyo. „Zwierzęta już nie używają tej drogi do migracji.”
  „A gdy nie migrują, nie mogą się zgubić,” dodał Chewa. „A gdy nie mogą się zgubić, nie mogą padnąć martwe. A jeśli nie padną martwe, nie mamy co jeść!”
  „To właśnie dlatego jesteś przywódcą stada, Chewa. Jesteś taki mądry!” krzyknął Choyo.
  „Spójrz prawdzie w oczy, Choyo, mój przyjacielu,” westchnął Chewa. „Zwierzyna lub głód. I jako wasz przywódca, nic nie mogę na to poradzić!”
  „Pamiętasz stare dobre czasy gdy Skaza był królem?” zapytał Choyo. „Gdy zwierzęta przechodziły tędy każdego dnia?”
  „Ach, tak! Już czuje ten smak!” zadrżał dziób Chewy. „Antipasto z antylop! Bonillabaisse z galago! Provencale z tchórza!”
  „Jellied z szakala!” dodał Choyo. „Ginger glaze z gazeli! Miniaturowe ptysie z guźdźca!”
  Dwa sępy zeskoczyły ze skały. Rozłożyły skrzydła i zaczęły tańczyć dookoła.
  „Pieczone żeberko z nosorożca! Gazpacho z żyrafi!” Tańczyli wokół martwego drzewa.
  „Krem kokosowy z lwiątkiem!” powiedział Choyo.
  „Lwiątkiem?” wrzasnął Chewa. Kilka metrów dalej spał Kopa.
  Chewa chwycił Choyo za skrzydło. „To młody lew!” pisnął. „Pamiętasz kiedy ostatni raz jedliśmy lwiątko?”
  „Nie mogę sobie przypomnieć nic co ostatnio jedliśmy!” jęknął Choyo.
  „I o to mi chodzi,” stwierdził Chewa. „Ten mały kicia sprawi, że nasze brzuszki przestaną burczeć!”
  „Hej! Nie możemy go jeszcze zjeść.” Choyo podniósł powiekę Kopy. „Nie jest martwy!”
  „Choyo, możemy być ptakami drapieżnymi,” oznajmił Chewa, „ale nie jesteśmy bestiami bez zasad.”
  „Nie?” powiedział Choyo. „Oczywiście, że nie!”
  „Poza tym” - Chewa obwąchał Kopę - „na pewno spróbowałbym tych świeżych, pulchniutkich łap.”
  „Więc na co czekamy?” zapytał Choyo.
  Chewa stuknął Choyo swoim skrzyłem. „Choyo! Zapomniałeś o głównej zasadzie stada?”
  „My mamy zasady?” zapytał Choyo.
  „Zasada numer jeden: cokolwiek znajdziemy, dzielimy,” oznajmił Chewa. 
  Na słowo dzielimy, tuzin sępów zleciał się z nieba.
  „Młode!” krzyknął jeden.
  „Smakowicie!” krzyknął inny.
  Wracając na Lwią Skałę, Simba i Nala stąpali po ziemi.
  „To moja wina,” stwierdził Simba. „Nie powinienem być tak bardzo zajęty dla Kopy.”
  „Nie obwiniaj się, Simba,” powiedziała Nala. „To moja wina. Powinnam go powstrzymać przed odejściem.”
  „Nie!” krzyknął Zazu. „To moja wina. Powinienem sprawdzić dokąd zmierza.”
  „To moja wina.” westchnął Rafiki. „Powinienem to przewidzieć.”
  „Och, przestańmy się obwiniać,” powiedział Zazu.
  Odwrócili się by zobaczyć Kiboko. Był pokryty mchem i błotem, ale jego stopy były czyste.
  Zazu wskazał skrzydłem na Kiboko. „To była jego wina!”


  Zaspany Kopa nie słyszał Chewy, Choyo i nowoprzybyłych. Skulony przy drzewie, cichutko chrapał gdy sępy się na niego gapiły.
  „Zanim podam obiad, chciałbym wznieść toast,” oznajmił Chewa.
  „Mów! Mów! Mów!” wołały sępy.
  Chewa podniósł łagodnie skrzydła. „Abyśmy już nigdy nie potrzebowali pięciuset sposobów na przygotowanie świerszczy!”
  „Słuchajcie! Słuchajcie!”
  Kopa ziewnął. Sępy odskoczyły gdy się przewrócił. Ich dzioby zadrżały patrzą jak się przeciąga.
  „Co mówiłeś, Chewa?” zapytał Wali, zachłanny sęp. „Zjemy go samego czy w obłożonego dzikimi myszami?”
  „Czekajcie!” wykrzyknął Chewa. „Nie macie wrażenia, że już wcześniej widzieliście to lwiątko?”
  „Tylko w moich snach, Chewa!” krzyknął Choyo.
  „Taa!” powiedział Wali, klekocząc dziobem. „Mamy tutaj królewską ucztę!”
  „Czy powiedziałeś królewską ucztę?” zawołał Chewa. „To jest to!”
  „Co?” wrzasnął Choyo.
  „To lwiątko jest synem Simby, króla! Czyni go to księciem stada!”
  „Kogo to obchodzi?” powiedział Wali. „W brzuchach wszystkie są takie same!”
  „To małe lwiątko nie trafi do niczyjego brzucha,” oznajmił Chewa.
  „To znaczy, że go nie zjemy?” krzyknął Choyo.
  „Nie!” oznajmił Chewa. Pochylił się nad Kopą, który właśnie otwarł oczy.
  „Z takim ojcem jak Simba,” stwierdził Chewa, „można zyskać dużo więcej niż to małe, nędzne lwiątko. Dużo więcej. Wah-ha-ha”

Rozdział 5
„Odstawcie mnie!” krzyczał Kopa.
  „Oj, nie lubisz swojej nowej wieży, książe?” zawołał Wali.
  Nową wieżą Kopy było spiczaste gniazdo z gałązek spoczywające na wątłym, martwym drzewie. Drzewo było zbyt wysokie i gładkie, aby lwiątko mogło po nim zejść.
  „Jestem głodny!” zawołał Kopa. Sępy się roześmiały i odleciały.
  Kopa zasłonił głowę swoją łapą. „Dlaczego nie mogę być tak dzielny jak mój tata?”
  „Hej, wyluzuj braciszku!”
  Kopa spojrzał w górę. Trzy młode sępy stały wokół gniazda.
  „Kim jesteście?” wysapał Kopa.
  Sępy rozłożyły skrzydła wokół siebie.
  „Jestem Moja!” powiedział pierwszy.
  „Mbili!” powiedział drugi.
  „Tatu!” powiedział trzeci.
  „Lepiej znani jako… TA DA! Chłopcy Myszołowy!” wspólnie krzyknęli.
  „Chłopcy Myszołowy?” zapytał Kopa.
  Moja, Mbili i Tatu, zaczęli uderzać w gniazdo swoimi skrzydłami.
  „Hej!” krzyknął Kopa. „Co wy…”
  „Tylko posłuchaj ptasich słów!” powiedział Tatu. Sępy śpiewały:


      Jesteśmy Chłopcy Myszołowy,
      I wiesz, że nasze skrzydła trzepoczą!
      My nie jesteśmy jak inne sępy,
      Bo wolimy być tu i rapować?!


  Myszołowy skrzyżowały swe skrzydła przy swej piersi.
  „To było świetne!” stwierdził Kopa.
  „Nie ściemniaj nas, koleś!” powiedział Moja.
  „Nie! To było naprawdę super!”
  Sępy wymieniły gest zwycięstwa.
  „To pierwszy raz gdy to usłyszeliśmy,” oznajmił Mbili.
  „Czy inne sępy nie lubią waszej muzyki?” spytał Kopa.
  „Ujmijmy to tak,” powiedział Tatu. „Gdy chcemy śpiewać, oni chcą ziewać!”
  „Przykro to słyszeć!” stwierdził Kopa.
  „To dlatego Chewa wolał cię mieć tutaj z nami niż tam na dole z nimi,” powiedział Moja.
  „Co on zamierza?” przełknął Kopa. „Zjeść mnie?”
  „Nie, Stary!” krzyknął Tatu. „Chewa chce zażądać okupu od twojego ojca!”
  „Ty w zamian za większe, grubsze i smaczniejsze stworzenie,” dodał Moja.
  „A jeśli twój tata nie jest spoko,” kontynuował Tatu,” wtedy mamy okropne zdanie o…”
  „Wiecie, chłopaki,” powiedział Kopa, „chciałbym usłyszeć kolejną piosenkę.”
  „Dajemy czadu, chłopaki!” krzyknął Tatu.


      „Joł! Czasami pożremy strusia,
      Zawsze spadamy łapiąc je.
      A gdy leżą ich jaja,
      Lepiej zrobimy wysiadując je!
      Pojmij to!”


  „Wspaniale!” zawołał Kopa. „Niesamowicie wspaniałe!”
  „Śpiew dla księcia!” krzyknął Moja. „Stary, to było odlotowe!”
  „Chciałbym usłyszeć więcej,” stwierdził Kopa, „ale mój brzuch burczy zbyt głośno bym usłyszał cokolwiek!”
  „Chłopaki, skombinujmy dla młodego jakieś żarcie!” powiedział Tatu.
  Chłopcy Myszołowy odlecieli.
  A niech to! pomyślał Kopa. To było mądre posunięcie.
  Następnie Kopa się uśmiechnął. Może jestem bardziej podobny do taty niż myślałem!

Rozdział 6
Otoczony przez stado, Chewa usiadł na czaszce nosorożca. Równocześnie otarł swoje skrzydła. „Teraz wszyscy wiemy, że Simba zrobi wszystko by odzyskać swe ukochane lwiątko. Nie obawiajcie się wielkich myśli!”
  Sępy siedziały w milczeniu.
  „Och, no dalej!” zawołał Chewa. „Nie mamy nawet listy żądań?”
  Choyo podniósł skrzydło. „Chciałbym wymienić lwiątko na trzy Madoqua.”
  „Ze wszystkich zwierząt z Lwiej Ziemi, wpadłeś tylko na Madoqua?” wrzasnął Chewa. „Najmniejsze antylopy w Afryce!”
  „Chodziło mi o trzy duże antylopy,” oznajmił Choyo. „Delikatne, ale satysfakcjonujące!”
  „Antylopa!” pociągnął nosem Chewa. „Wolałbym już zjeść kantalupa niż antylopę!”
  Sępy roześmiały się lekko.
  „Teraz,” kontynuował Chewa. „spróbujemy ponownie?”
  Inne sępy uniosły skrzydła.
  „Taaak?” zapytał Chewa.
  „Jakby wymienić dzieciaka na hoba?”
  Chewa westchnął. „Już omówiliśmy przekąski.”
  „A co myślisz o gnu?” spytał inny sęp.
  Chewa przewrócił oczami. „Proszę, Panie! Mógłbym dostać nieco więcej?”
  „Więc, co byś chciał zjeść, Chewa?” zapytał Choyo.
  „Taa! Taa!” krzyczały sępy.
  Chewa wykonał mały taniec.
  „Gdybym miał wybrać posiłek, byłby to słoń!”
  „Tak! krzyknęły sepy.
  „Lub hipopotam!”
  „Tak! Tak!” krzyczały sępy.
  „Lub nosorożec!”
  „Tak! Tak! Tak!”
  „Czekać! Czekać! Czekać!” wykrzyczał Chewa. „Dlaczego mamy się zadowolić jednym daniem? Dajmy Simbie menu ze zwierzętami które zechcemy.”
  „Jesteś pewien, że nie prosimy o zbyt wiele, Chewa?” zapytał Choyo.
  „Oczywiście, że nie mój drogi przyjacielu,” powiedział Chewa. „Wszakże chciwość jest dla nas dobra!”
  Chłopcy Myszołowy stali z tyłu tłumu i potrząsali głowami.
  „Sępy zjedzą żywe zwierzęta?” wyszeptał Tatu. „To nie jest odlotowe!”
  „Ten ptak jest poza kontrolą!” stwierdził Mbili.
  „Pudło!” Moja wygwizdał cichutko.
  „Co na to powiecie, chłopaki?” zapytał Tatu.
  „Powiem, że tym razem nie podążymy za przywódcą!” mruknął Mbili.
  „Wporzo!” szepnął Moja.
  „Teraz,” powiedział Chewa, „czy wszyscy się zgadzają na krem curry z krokodyla z chrupiącymi grzankami?”

Rozdział 7
„Macie na myśli, że chcą zjeść te wszystkie zwierzęta?” wysapał Kopa.
  Chłopcy Myszołowy wróciły do gniazda. Wyskandowali:


      „Chewa stworzył menu,
      a lista jak zoo brzmi.
      Sprawa jest bardzo prosta:
      Będzie menu lub będziesz ty!”


  „Mój tata nigdy nie pozwoli sępom skrzywdzić zwierząt na Lwiej Ziemi,” oznajmił Kopa. „I nie Potępie go!”
  „Joł, Stary!” krzyknął Moja. „Spoko wąsy!”
  „Masz rację, nie chcę być zjedzony,” szepnął Kopa. „ale Tata nie może poświęcić innych zwierząt dla mnie!”
  „Cóż, może nie będzie musiał,” powiedział Tatu. „Poczekaj, aż usłyszysz nasz plan.”
  „Plan?” Jaki plan?”
  „Do zobaczenia później!” Chłopcy Myszołowy odlecieli.


  „Czego chcecie?” zapytał Chewa.
  „Chcemy dostarczyć menu do Simby,” oznajmił Tatu.
  „Taa,” powiedział Mbili. „Chłopcy Myszołowy chcą pogawędzić z królem!”
  „Tłusty kocur!” krzyknął Moja.
  „Grzywkarz!” krzyknął Tatu.
  „Nie!” powiedział Chewa potrząsając głową. „Choyo pójdzie dostarczyć menu. I tak ma być!”
  Choyo wzniósł dziób w powietrze. „I tak ma być!”
  „Szkoda, Stary!” westchnął Tatu. „Mieliśmy dziesięć nowych piosenek do zaśpiewania Simbie.”
  „Skoro nie możemy śpiewać dla przywódcy Lwiej…” kontynuował Moja.
  „Będziemy musieli śpiewać dla przywódcy stada!” wykrzyczał Mbili.
  „Śpiew?” Chewa przełknął. „Dziesięć piosenek?”
  „Posłuchaj!” krzyknął Moja.


      „Joł! Latają Chłopcy Myszołowy!
      Wiemy, że jesteśmy numerem jeden!
      Tak więc rozkręćmy imprezę,
      bo my dopiero zaczynamy!
      Ruszaj, Chewa! Ruszaj, Chewa!


  Wzięli głęboki oddech.
  „Przerwać to!” zawołał Chewa klaszcząc skrzydłami przy swoich uszach. „Nigdy więcej!”
  „Nic na to nie poradzimy, Stary!” uśmiechnął się Tatu. „Jesteśmy kulturofilami!”
  „Cóż, teraz wy jesteście posłańcami!” warknął Chewa.
  „Co?” pisnął radośnie Moja.
  „Ale, Chewa!” zawołał Choyo. „Sądziłem…”
  „Zamknij dziób!” wrzasnął Chewa na Choyo. Odwrócił się do Chłopców Myszołowów. „Wali przekaże wam wszystko co jest w menu,” powiedział. „Zapamiętajcie i wyrecytujcie to Simbie. Ale nie – powtarzam – nie mówcie mu gdzie jest lwiątko! Słyszycie mnie?”
  „Słyszymy cię!” intonowali Chłopcy.
  „Chewa, dlaczego Chłopcy Myszołowy?” zapytał Choyo.
  Chewa wyciągnął Choyo na bok. „Bo gdy te irytujące potwory otworzą dzioby,” wyszeptał, „Simba zgodzi się na wszystko!”
  Chewa podszedł do Chłopców.
  „Znajdźcie Waliego,” powiedział salutujący Chewa. „I niech wam droga sprzyja!”
  „Nie martw się, Chewa,” oznajmił Tatu. „Tak szybko jak rozejdzie się w głowie, ruszymy prosto w kierunku kotów.”
  „Chodźcie, Chłopcy!” zawołał Moja. Chłopcy Myszołowy odlecieli.
  „A teraz dlaczego mielibyśmy mówić Simbie gdzie jest lwiątko,” roześmiał się Tatu, „jeśli zamiast tego możemy zaśpiewać?”
  „Cieszę się, że możemy pomóc małemu kolesiowi,” powiedział Mbili. „On jest miły, ładny…”
  „I ma świetny gust muzyczny!” stwierdził Moja.


  Na Lwiej Ziemi łzy spływały intensywniej niż Zuluski wodospad. Zwierzęta zgromadziły się na Lwiej Skale ku otuchy Simby i Nali. Nawet Kiboko i antylopy zapomniały o swojej sprzeczce by pomóc odnaleźć Kopę.
  „Poszukiwania grupowe!” wykrzyczał Zazu. „Musimy uformować grupy poszukiwawcze!”
  „Szybko! Zanim będzie za późno!” krzyczała Nala. „Moje dziecko prawdopodobnie pada z głodu! I pragnienia! I jest obserwowane przez głodne sępy!”
  „Pomów z sępami,” zawołał Kiboko, „spójrz!”
  Powyżej krążyli Chłopcy Myszołowy.
  „Sępy!” krzyknął Leo.
  Zwierzęta oczyściły drogę dla sępów lądujących pojedynczo.
  „Łagodne lądowanie!” uśmiechnął się Tatu i otrzepał kurz ze skrzydeł.
  „Kim jesteście?” zapytał Simba.
  „Stary, myśleliśmy, że nigdy nie zapytasz!” uśmiechnął się Moja. „Ruszamy z koksem, Chłopcy!”
  Chłopcy Myszołowy zaczęli śpiewać:


      „Jeśli masz nadzieję
      na Karaiby
      bądź ostrożny…
      Ponieważ jesteśmy odlotowi.
      Jesteśmy super.
      Jesteśmy nadzieją, jesteśmy życzeniem,
      Do zakończenia naszej głodówki.


  „Przestać!” Zazu wystąpił naprzód. „Nie mamy nastroju na recital!”
  „Ale będziecie w nastroju na to!” stwierdził Tatu. Chłopcy Myszołowy kontynuują śpiewanie:


      „Jesteśmy Chłopcy Myszołowy,
      I mamy tu pewną rzecz zrobić,
      Taką jak wskazanie gdzie powinieneś
      iść by odnaleźć swojego syna!
      Słowo ptaków!”


  „Panie!” zawołał Zazu. „Oni wiedzą gdzie znaleźć Kopę!”
  „Powiedzcie nam gdzie on jest!” krzyknęła Nala.
  „To nie łatwe!” westchnął Tatu.
  „Co macie na myśli?” warknął Simba.
  Chłopcy Myszołowy skrzyżowali skrzydła przy swoich piersiach. Zaczęli śpiewać:


      „Nasz lider zwie się Chewa,
      On chce zawrzeć umowę.
      On zwróci ci lwiątko,
      Jeśli mu zafundujesz posiłek!”


  „Posiłek?” zapytał Simba. „Jaki posiłek?”
  „Cokolwiek to jest,” zawołał Leo, „po prostu to zrób! Zrób to!”
  „To jest tak, Simba, mój chłopie,” wyjaśniał Moja. „Chewa chce zamienić Kopę na jakieś większe zwierze.”
  „Z drugiej strony,” przełknął Leo, „mógłbyś to trochę przemyśleć.”
   „Wymienić mojego syna,” powiedział Simba, „na moich przyjaciół? Nie mogę tego zrobić!”
  Kiboko przedarł się przez tłum.
  „Wyślij mnie, Simba!” zawołał Kiboko. „Dam sobie z tym radę!”
  „Co za typ!” krzyknęła Nzee.
  „Dziękuje, Kiboko,” powiedział Simba. „Ale zdaje się, że te stworzenia chcą więcej niż jedno zwierze.”
  „Masz rację!” powiedział Tatu. „Przyjmij menu!”
  „Menu?” zapytał Simba. „Jakie menu?”
  Chłopcy Myszołowy oczyścili gardła. „Pierwsze zamówienie składa się z sałatki z mangusty z kawałkami węża!”
  „Och, nie!” krzyknęła mangusta.
  „Powiedz, że tak nie jessst!” syknął wąż.
  „Następnie talerz huevor rancheros z siekaną hieną!” powiedział Mbili.
  Hieny się nie roześmiały.
  „Następne to staromodne gumbo z gazeli,” oznajmił Tatu.
  Gazela zemdlała, lekko omijając Zazu przy upadku.
  „W menu nie mieliście chyba dzioborożca… co nie?” przełknął Zazu.
  Stado słoni podniosło trąby i zaczęło tańczyć w kręgu. „Oni nie chcą nas zjeść! Oni nie chcą nas zjeść!” śpiewały.
  „Nie ekscytujcie się tak!” powiedział Tatu. „Wy jesteście w entrée!”
  Słonie przestały tańczyć.
  „Czy chcielibyście usłyszeć o specjałach?” grzecznie spytał Tatu.
  „Żadne tutejsze zwierze nie zostanie zjedzone!” Simba maszerował w kierunku Chłopców Myszołowów. Warknął. „Zamierzacie mi powiedzieć gdzie jest Kopa czy mam się zrobić groźny?”
  Chłopcy Myszołowy cofnęli się.
  „Wybacz, stary! Ale nie wolno nam tego powiedzieć,” oznajmił Tatu.
  „Rozkazy Chewy.” Moja wzruszył ramionami.
  „Naprawdę?” Nala warknęła na Chłopców Myszołowów.
  „Ale nie mamy nic do stracenia… jeśli wyśpiewamy te informacje,” stwierdził Mbili.
  „Więc śpiewajcie!” krzyknął Simba.
  „Zakończmy to, Chłopcy!” zawołał Mbili.


      „Lwiątko jest znudzone w gnieździe
      Na szczycie martwego drzewa.
      Gdzie wiatr jest gorący i zakurzony,
      A wszystko co robisz to kichanie.


  Oczy Simby się poszerzyły. „Hę?”
  Rafiki chwycił kij. Zaczął rysować w błocie. „Martwe drzewo… zakurzony wiatr… wszystko co robisz to kichanie…”
  „Rafiki!” zawołała Nala. „Wiesz gdzie to jest?”
  Rafiki spojrzał na swój rysunek. Rysunek martwego, ciernistego drzewa. Rafiki skinął głową. „Za mną!”
  Zwierzęta się uradowały.
  „Jak go teraz odnajdą?” zapytał Tatu.
  „Nie mam pojęcia!” uśmiechnął się Moja.
  „To nie tak, że powiedzieliśmy komuś gdzie on jest.” mrugnął Mbili.


  Słońce zaszło, a powietrze stało się chłodne. Kopa podrzucał gałązki w swoim gnieździe.
  Co jeśli plan Chłopców Myszołowów się nie powiedzie? pomyślał drżący Kopa.
  Sępy rechotały poniżej.
  „Dobranoc, słodki książę!”
  Kopa wysunął głowę ponad gałęzie. Otworzył swoje usta. „Roarrrr!”
  Hmm, pomyślał Kopa patrząc jak sępy uciekają w strachu. Nie tak źle!

Rozdział 8
Chewa siedział na czaszce nosorożca, wpatrując się w pustynię.
  „Hej!” zawołał Choyo. „Jestem głodny!”
  „Idiota!” warknął Chewa. „Też jestem.”
  „Gdzie się podziewają Chłopcy Myszołowy?” zawołał jeden z sępów.
  Chewa wzruszył ramionami. „Mógłbym pomóc jeśli jedzenie jest dobre, ale czy ta przysługa będzie sprawiedliwa?”
  „Chewa?” spytał Choyo. „Jak pachnie słoń?”
  Chewa przewrócił oczami. „Z trąbą. Co za rozkosz.”
  „Nie, Chewa!” powiedział Choyo. „Myślałem, że pachnę jak słoń. I szakal. Patrz!”
  Chłopcy Myszołowy wznosili się nad wzgórzami. Prowadzili paradę zwierząt.
  Chewa podskoczył. „Panie i panowie, obiad podano!”
  „Jeeeeeeeeejku!” wrzasnęły sępy.
  Dźwięk maszerujących zwierząt obudził Kopę. Wyjrzał przez krawędź gniazda i przetarł oczy. To był Rafiki! I Zazu! I Kiboko! I antylopy!
  „Łał!” szepnął. „Co za zbiegowisko!”
  Dźwięk tąpania był tak głośny, że Kopa zasłonił uszy.
  „To… to szwedzki stół!” wrzasnął Chewa. „Smakowity szwedzki stół!”
  Parada zwierząt zatrzymała się przed czaszką.
  „Chewa, mój chłopie!” powiedział Tatu. „Z dumą prezentujemy talerz z zoo specjałami!”
  Sępy sapały i wgapiały się w zwierzęta. „Aaaaaaaaaaaaj!”
  „Perfekcyjnie!” Chlipnął Choyo.
  Chewa zeskoczył z czaszki. „Nie! To nie może być!”
  „Nie może być?” powiedział Choyo.
  „Widzę przekąski, przystawki, zupy, ale nie widzę deseru!”
  „Wybredny! Wybredny! Wybredny!” westchnął Mbili.
  Chewa tąpnął nogą. „W końcu zamawiałem deser! Gdzie jest deser?”
  „Spuść z tonu, stary!” powiedział Tatu. „Jest tuż obok gazpacho z żyrafy!”
  Chewa podszedł do żyrafy.
  „Jeśli dobrze pamiętam,” stwierdził Chewa, „menu zawierało flamingowi flambe!”
  Wtuleni w siebie Chłopcy Myszołowy, szeptali. „Zamieniliśmy flamingi na inne dobrze znane zwierze. Zauważy? Pożyjemy, zobaczymy!”
  Chewa minął żyrafy. Zatrzymał się przy Kiboko.
  „Kim jesteś?” zapytał Chewa.
  Kiboko się uśmiechnął. „Twoim deserem!”
  Simba i Nala wyskoczyli zza pleców Kiboko. „A my jesteśmy twoim najgorszym koszmarem!” warknął Simba.
  Pióra Chewy stanęły dębem.
  „Wiesz co?” Chewa przełknął i uciekł. „Myślę, że pominę deser!”
  „Och, nie, nie możesz!” Simba chwycił Chewa przez skrzydło.
  „Gdzie Kopa?” warknęła Nala.
  „Kopa?” zapytał Chewa. „Nie znam żadnego Kopy!” Odwrócił się do Choyo. „Znasz jakiegoś Kopę?”
  „N… nie ma tu Kopy!” stwierdził Choyo.
  „Hej, Mamo! Tato!”
  „Kopa!” zawołała Nala.
  „Gdzie jesteś?” zawołał Simba.
  Chewa rzucił się za czaszkę.
  „Och, ten Kopa,” zgrzytał nerwowo dziobem. „Mamy tu mnóstwo gości i straciłem orientację!”
  Simba spojrzał w oczy Chewy.
  „Zaczekaj!” wrzasnął Chewa. „Możesz zabrać z powrotem tego bachora… miałem na myśli, syna. Ale my jesteśmy głodni. Nie moglibyśmy zabrać choć kęsa z jednego z tamtych zwierząt?”
  „Z którego?” zapytał Simba.
  „Ach, jakby z tego mizernego dzioborożca!” powiedział Chewa. „On nie może wiele znaczyć dla ciebie!”
  „Tak przypadkiem to Zazu jest moim zaufanym majordomusem i przyjacielem!” ryknął Simba.
  Chewa wpatrywał się w Zazu.
  „Z drugiej strony,” Chewa przełknął, „wszystkie wyglądają dobrze. Co proponujesz?”
  Zwierzęta otoczyły Chewa.
  „Słyszałem, że vichyssoise z sępa jest wyśmienite!” chrząknął Kiboko.
  Choyo przemaszerował na drugą stronę Simby. „Hej! To nasze pustkowie! Nie możecie ot tak sobie przychodzić i przewracać wszystko do góry nogami!”
  „To miałeś na myśli?” Nala chwyciła Choyo za stopę i zaczęła nim potrząsać.
  „Arrrrrgh!” piszczał Choyo. Nala rzuciła Choyo z łomotem na ziemię.
  Simba położył łapę na czaszce nosorożca i spojrzał na pozostałe sępy.
  „Może zaproponuję twoim ptakom by wróciły do starych nawyków żywieniowych?”
  „Żaden problem!”
  „Lepsza padlina!”
  „Kochamy tamte szczury!”
  Simba odwrócił się do Chewa i spojrzał prosto w oczy.
  „Nie odgryzaj mi głowy!” płakał Chewa. „Proszę!”
  „Nie martw się!” warknął Simba. „Mam bardziej odpowiednią karę w głowie!”
  „Jaką?” Chewa zadrżał.
  „Ty i twój przyjaciel Choyo, będziecie brać udział w cotygodniowym koncercie.”
  „Jak cudownie!” Chewa uśmiechnął się z ulgą.
  „Koncercie Chłopców Myszołowów!”
  „Chłopców Myszołowów?” wrzasnął Chewa. „Nie! Wszystko tylko nie Chłopcy Myszołowy!”
  „Ty i to twoje głupie menu!” syknął Choyo na Chewa.
  „I będziemy sprawdzać was jak i wszystkie sępy,” powiedziała Nala, „by się upewnić, że już nigdy więcej nie złamiecie praw natury.”
  „Stary!” uśmiechnął się Tatu. „Te koty są poważne!”
  Rafiki wspiął się na drzewo i zniósł Kopę na dół.
  „Mamo! Tato!” wrzasnął Kopa. Z radością wtulił się w matkę.
  „Cieszę się, że jesteś bezpieczny!” zawołała Nala.
  „Przepraszam, że uciekłem,” powiedział Kopa.
  „Przepraszam, że cię nie wysłuchałem.” Simba oblizał czubek głowy Kopy.
  Chłopcy Myszołowy zaczęli szlochać.
  „Nie wytrzymam tego, Stary!” wypłakał Tatu.
  „Oni łamią mi serce!” jęknął Moja.
  „Te zjazdy rodzinne mnie wykończą!” szlochał Mbili.
  Simba i Nala podeszłi do Chłopców Myszołowów.
  „Dziękujemy za wszystko co zrobiliście.” Simba uśmiechnął się i spojrzał z czułością na Kopę.
  „Proszę, odwiedzajcie Lwią Ziemię kiedy tylko możecie,” powiedziała Nala.
  „Tak!” uśmiechnął się Kopa. „Wy chłopaki macie odlotowy głos!”
  „Odlotowy,” powtórzył Zazu. „Przypuszczam, że oznacza to dobry.”
  Kopa wskoczył Simbie na plecy.
  „Mamo! Tato!” zawołał. „Byłem na drzewie! Martwym, ciernistym drzewie! Chcecie o tym posłuchać?”
  „Jak sobie przypominam, to chciałeś porozmawiać o innym drzewie,” stwierdził Simba. „Naszym drzewie genealogicznym.”
  „Ekstra!” krzyknął Kopa.
  „Widzisz,” powiedział Simba, „drzewo genealogiczne nie jest prawdziwym drzewem, a historią naszej rodziny. Są na nim wszystkie imiona, wszystkich naszych szlachetnych pra-pra-pradziadków!”
  Simba spojrzał na Rafikiego i mrugnął.
  Kopa pomachał Chłopcom Myszołowom na pożegnanie. Parada zwierząt skierowała się w podróż z powrotem na Lwią Skałę.
  „Będę tęsknił za tym małym kolesiem,” westchnął Mbili i odmachał Kopie.
  „Co teraz zrobimy?” zapytał Moja.
  „Rozkręcimy imprezę, Chłopaki!” wrzasnął Tatu.
  „O nie!” jęknął Chewa.
  Chłopcy Myszołowy dumnie kroczyli wokół Choyo i Chewy. Zaczęli śpiewać:


      „Nie ma znaczenia czy jesteś myszołowem
      Lub jaszczurką
      Lub tygrysem
      Lub kretem, lub mułem
      Lub hipopotamem, lub gekonem
      Jest coś co my wszyscy mamy,
      I jest to drzewo genealogiczne!
      Słowo ptaka.

Tłumaczenie imion:
Chewa - Ryba
Choyo - Egoizm
Kiboko - Hipopotam
Leo - Dzisiaj
Mbili - Dwa
Mega - Zużyty
Ngawa - Chociaż
Tatu - Trzy
Wali - Oni

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To teraz ciąg dalszy opowiadania o Dniu Lwiątka.
Opowiadanie:
Wreszcie nadszedł ten dzień! Dzień Lwiątka! Na Rajskiej Ziemi od rana były obchody. Kiara zaraz po przebudzeniu, wybiegła z groty i była podekscytowana.
-Mamo! Tato! - wołała - Chodźcie bo się spóźnimy na najfajniejsze atrakcje!
-Już...już... Powiedział czerwonogrzywy przeciągając się. 
Czerwonooka nie chciała jednak czekać! Podbiegła do Nali i weszła na jej grzbiet. 
-Mamo... Zajęczała księżniczka, wiedząc że matka zawsze jej ulegała.
Królowa wstała i podeszła do męża.
-Chodźmy. Odparła.
Lwioziemska para opuściła Lwią skałę, a ich córka biegała obok nich cały czas wykrzykując jak to będzie fajnie kiedy już dojdą na Rajską Ziemie.
                                                             *Kiara*
Gdy znaleźliśmy się na Rajskiej Ziemi, byłam uradowana. Spojrzałam na wielką "zjeżdżalnie" czyli wodospad, potem na drzewa na które można się było wspinać, później spojrzałam też na wielką skałę na której szaman Rajskiej Ziemi robił zajęcia z magii. Było też wiele innych atrakcji, ale te wydawały się najwspanialsze. Bez namysłu podbiegłam do wodospadowej zjeżdżalni. Tylko - niestety - była strasznie długa kolejka. Na te obchody przyszły chyba wszystkie lwiątka z Afryki! Tak się przynajmniej wydawało bo naprawdę - strasznie dużo moich rówieśników miało ochotę na świętowanie swojego święta. Mimo to stałam cierpliwie w kolejce, aż przybiegła Vitani.
-Kiara, - zaczęła - ty tu czekasz? Przecież widzisz jaka długaśna koleja!
-Tak, ale czasem trzeba być cierpliwym... Rzekłam, chcąc dalej udawać dojrzałą.
-Ale, musisz koniecznie ze mną pójść na rzuty kamieniami! Wykrzyknęła radośnie, moja niebieskooka koleżanka.
-No dobrze... Zgodziłam się i chciałam coś jeszcze dodać, ale Vitani dała Mi znak bym pobiegła za nią. Tak też zrobiłam i byłam ciekawa co takiego fajnego może być w jakiś rzutach kamieniami. No, ale powinnam być miła dla Vitani, bo ona nigdy nie była na obchodach Dnia Lwiątka i nie potrafiła wyczuć co jest najfajniejsze na tym "festynie".
                                                               *Tama*
Przyszłam na obchody Dnia Lwiątka z dwójką moich dzieci - Leją i Harisem. Zagadałam się z Nalą, która też tam była i nawet nie zobaczyłam gdzie pobiegły moje dzieciaki. Teraz, kiedy już skończyłam rozmowę z Nalą, poszłam by ich poszukać. Harisa, znalazłam jak siedział na skale i słuchał magicznych opowieści, rajskoziemskiego szamana.
-I właśnie tak można wyczarować wodę. Zakończył opowieść.
Lwiątka patrzyły na niego z podziwem. Tylko jeden nie był zadowolony - Haris!
-Ale bujdy. Szepnął mój syn do jednego z lewków. 
Byłam zadowolona że znalazłam syna, ale pozostawało pytanie gdzie była Leja. Odciągnęłam na chwile Harisa od skały i spytałam czy wie może gdzie jest jego siostra.
-Leja coś tam mówiła że pójdzie na rzucanie kamieniami... Wytłumaczył Mi syn.
-Przecież mieliście się trzymać razem! - oburzyłam się nie odpowiedzialnością Harisa - Nie tego się po Tobie spodziewałam!
-Wybacz, mamo.... Westchnął krówkowy.
Postanowiłam więc poszukać Leji. Poszłam w tym celu tam gdzie było rzucanie kamieniami, ale to co zobaczyłam wprawiło Mnie w rozpacz.
                                                *Leja*
Siedziałam pod drzewem i płakałam. Łapa bolała Mnie mocno. Ten wstrętny lewek, który nazywał się Spof rzucił we Mnie kamieniem i śmiał się że nie udało Mi się trafić prosto w tarcze, narysowaną na drzewie.
-"Dlaczego ja w ogóle przyszłam na to święto?!" Zadałam sobie pytanie i jeszcze bardziej się rozpłakałam.
Wtedy zobaczyłam moją mamę, ale zanim ona do Mnie podeszła, zrobiły to dwie inne lwiczki - Księżniczka Kiara i jej koleżanka - Vitani. 
-Leja, co się stało? Spytała z troską w głosie Kiara podbiegając do Mnie.
-Ja...ja... - chlipałam - czuję się jakbym miała nie tylko złamaną łapę, ale i złamane serce ( bo tak było zawsze kiedy ktoś Mi dokuczył ) !
Kiara i Vitani pobyły chwilę przy Mnie i starały się Mnie uspokoić. Moja mama też próbowała, ale to było trudne. 
                                                      *Kiara*
Odeszłam trochę dalej od Leji. To było nie w porządku! Wszyscy inni fajnie się bawili, a ona miała płakać?! 
-Musimy dać nauczkę Spofowi! Powiedziałam do Vitani.
-Jak? Grzywkowa nie rozumiała o co chodzi.
-Zobaczysz.... - rzekłam tajemniczo - zobaczysz...
                                                        *Vitani*
Pobiegłyśmy z Kiarą do zjeżdżalni ( wodospadu ). Wkradłyśmy się niezauważone na sam szczyt tej atrakcji i Kiara dała Mi znak żebyśmy się ukryły w małej szczelince.
-Co zamierzasz zrobić? Spytałam się pomarańczowej, ale ona nadal pozostawała tajemnicza. Kiedy na szczyt  wodospadu wszedł Spof, Kiara skoczyła na niego i........ zrzuciła go!
                                                                  *Spof*
Spadłem twardo z bardzo wysoka. Próbowałem wstać, ale wtedy poczułem ogromny ból w łapie. Nie mogłem nią nawet ruszyć! W tej sytuacji, łzy same napłynęły Mi do oczu. Po chwili już szlochałem na maksa. Wszystkie lwy przyszły sobie "p o o g l ą d a ć ". Nie! W dodatku usłyszałem czyiś śmiech. Była to, ta Leja. I ona jeszcze bezczelnie pokazała Mi język! Co ja jej takiego zrobiłem...? A! Już wiem...
                                                                     *Kiara*
To był wspaniały dzień! Wracałam właśnie do domu z Vitani, Leją i Harisem, a za nami szli moi rodzice ( którzy nie wiedzieli o pochodzeniu Vitani ) oraz Pani Tama i Pan Tojo. 
-To ja - szepnęła do grzywkowej - na następne obchody Dnia Lwiątka też przyjdziesz?
-Zobaczę.... - powiedziała obojętnym tonem Vitani, ale po chwili, kontynuowała szeptem- jasne....          :)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To teraz opko z akcji:
"A co z innymi wersjami dzieci Kovu i Kiary?!..."
Prezentuje:
Shani i Kore!!!

Opowiadanie:
Królowa Kiara urodziła pewnego dnia dwie lwiczki: żółtą - Kore i brązową - Shani. Kora miała zostać przyszłą królową bo była bardzo podobna do swojego dziadka - Simby, a tradycja mówiła że następcą tronu ma być dziecko, które jest bardziej podobne. Kovu jednak nie był z tego zadowolony. Po osiągnięciu władzy ukazał się jego prawdziwy charakter - w rzeczywistości był zły i miał serce z lodu ( mówiąc w przenośni ) . Synowi Ziry nie podobało się że Kiara tyle uwagi poświęca Korze, lew bowiem, bardziej kochał brązową córkę bo była bardziej do niego podobna. 
-Dlaczego tak skaczesz w okół tej śmierdzącej wypłoszki!? Powiedział raz do żony.
-Nie mów tak o naszej córce! Obroniła księżniczkę królowa.


Księżniczki bardzo się kochały, ale zielonooki postanowił popsuć te więź. Zabrał więc Shani na spacer i zaczął jej opowiadać jak wspaniała jest władza.
-Tato, ale ja przecież nie będę królową. - zaśmiała się brązowa - Będzie nią Kora.
-Widzę że potrafisz obojętnie patrzeć jak ONA zabiera Ci tron. Warknął ciemnogrzywy.
Shani czasami naprawdę nie potrafiła dogadać się z ojcem! On namawiał ją żeby była niedobra dla siostry, a ona bardzo ją kochała. Ale Kovu miał swój mały sekrecik... Otóż wydobył Zire z rzeki i pomagał jej. Chodził do niej codziennie na Złą Ziemie. A ona pragnęła zemsty.
-Zobaczysz - obiecał matce złoziemiec - niedługo zabijemy Kore i Kiare, a wtedy zostanę królem jako że w lwioziemskim stadzie nie ma innych samców. Będę władał całą tą Lwią Krainą, a Shani będzie rządziła po Mnie!
Jednak dni mijały, a lew z blizną nic nie robił z Korą i Kiarą. Zira czuła że jej syn sam nie poradzi sobie więc postanowiła mu pomóc w pozbyciu się niechcianej żony i córki. 
                                                       *Zira*
Zaczaiłam się w wysokiej trawie i czekałam, aż będzie tędy przechodziła ta Kora. Wiedziałam jak ona wygląda! Nagle, ta smarkula pojawiła się i biegała za motylkiem. Skoczyłam więc na nią i zaczęłam ją gryźć i szarpać. Ona wielokrotnie próbowała uciec, ale się jej nie udawało. Kiedy moje dzieło było skończone, przybiegła Kiara.......z Kovu! Czyżby Kovu nagle zmienił zdanie i stał się "kochającym tatusiem"?!
                                                *Kovu*
Dwa dni temu przeprosiłem Kiare za to że byłem taki oschły dla Kory. Kiara Mi wybaczyła, a ja zapomniałem o matce i przestałem ją odwiedzać. Oczywiście nie powiedziałem mojej żonie o tym że Zira żyje! To by wszystko zniszczyło! Ale teraz?! Co miałem robić!?
                                                       *Narrator*
Kiara zobaczyła przerażona Zire.
-Jak mogłaś to zrobić?! - wykrzyknęła - Kovu, powiedź jej coś!
Kovu zmieszany nie wiedział co powiedzieć.
-Ha, ha, ha! - zaśmiała się złowieszczo lwica z paskiem - Kovu, musisz wybierać po której jesteś stronie!
-On jest po mojej stronie! Wykrzyknęła czerwonooka.
-Nie byłam bym tego taka pewna, Kovu. - parsknęła złoziemka - jeszcze tydzień temu mówiłeś zupełnie co innego.
-Ty wiedziałeś że ona żyje!? Oburzyła się pomarańczowa i spojrzała ze wściekłością na męża.
-Tak... Powiedział brązowy.
Zira jeszcze raz złowieszczo się zaśmiała, a potem poszła w stronę Złej Ziemi. 
Kiara nie potrafiła tego wybaczyć Kovu - wygnała go. Lwiczki dorastały bez ojca, a wkrótce zapomniały nawet jak on wygląda. Jednak Shani bardzo tęskniła za ojcem.
-To przez Ciebie mama go wygnała! Wrzasnęła złoziemskonosa do swojej siostry, z którą ostatnio dużo się kłóciły. 
-To nie moja wina! Zaprzeczała lwiczka.
-Nie chce cię znać! Wykrzyknęła podobnie i...........drapnęła siostrę prosto w oko. Żółta uciekła do dżungli. Tam spotkała Kovu. On ją przeprosił i powiedział żeby z nim została. Kora się zgodziła.
                                                                  ***
Kiara wiele dni szukała córki. Shani też zaczęła się martwić. Córka Simby poszła na poszukiwania do dżungli, tam zobaczyła jak Kovu troskliwie opiekuje się Korą. Zobaczyła jak ona jest z nim szczęśliwa! Lwioziemka postanowiła wybaczyć Kovu. Rodzina znów była w komplecie! Tylko że tym razem, była szczęśliwa.  :)



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 W następnej notce będzie tylko jedno opowiadanie ( ale za to, porządnie napisane ) i będzie ono o wersji w której dzieci Kovu i Kiary to:
Shizen i Lei!
Czyli notka z mojej akcji ;)

Wypisałam się z wielu blogów, ponieważ było ich za dużo.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
A konkurs 6 postanowiłam dać już dziś. Ale powód nie jest wcale wesoły....

                                                                  Konkurs 6
Zad. 1
Zostaw tylko te cechy charakteru, które pasują do Mufasy:
-kochający
-agresywny
-złośliwy
-łagodny
-odważny
-tchórzliwy
Uzasadnij swój wybór.
 Punktowanie: 0/6
Zad. 2
Dokończ cytaty wypowiedziane w filmie:
"Twój dom jest tam gdzie twój...."
"Złapałem Ci na kolacje...."
"Na razie nie ma niczym....."
Napisz kto je wypowiedział.
Punktowanie: 0/6

Zad. 3
Napisz, które z tych postaci, Simba lubił jak był mały:
-Mufasa
-Skaza
-Shenzi
-Nala
-Zazu
Punktowanie: 0/5

Zad. 4
Wypisz jak najwięcej miejsc, które pojawiały się w filmie. ( Np. wodopój, Lwia Skała, cmentarz słoni )
Nie pisz ogólnie ( np. Lwia Ziemia, Zła Ziemia ) !
Wypisz conajmniej 6 miejsc.
Punktowanie: Ile wypiszesz miejsc, tyle dostajesz punktów.

Zad. 5
 Przerób ten obrazek

na którąś z poniższych postaci:
-Nala
-Sarabi
-Sarafina
-Vitani
Punktowanie: 0/1

UWAGA! JEŚLI UDA CI SIĘ PRZEROBIĆ TEN OBRAZEK NA ZIRE - DOSTAJESZ DODATKOWE  5 PUNKTÓW.

Prosze wysyłać formularz konkursowy na mój e-mail:

gorzelak.marta@wp.pl

Czas jest do 3 lipca. 


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To teraz ten powód - obawiam się że się uzależniłam od blogowania, z tego powodu powiem wam że muszę sobie zrobić na jakiś czas przerwe ( od pisania i czytania blogów ) oraz ( niestety ) usunąć się ze wszystkich blogów stadnych 
( oprucz bloga: "Nasze komiksy" bo on nie jest stadny ) . Nie wiem ile będzie trwała ta przerwa :(
To, do napisania....
Następna notka będzie o wymysłach fanów ( których można używać  na swoich blogach ) .

  









 
   









sobota, 30 maja 2015

PRZEPRASZAM!

Przepraszam! 28 maja miał być konkurs, ale ja zapomniałam bo wtedy byłam na Zielonej szkole! Co zrobić?! Mam pomysł! Konkurs dam 4 czerwca! Ok?

"The lion king - Six new adventures" - część 2

                                                                        "A tale of two brothers" - "przygody dwóch braci"
Prolog
Ahadi, Król Lew, kochał obu swoich synów, Mufasę i Skazę. Mufasa był starszy i pewnego dnia miał zostać królem, więc Ahadi spędzał z nim godziny, ucząc Mufasę wszystkiego co powinien wiedzieć. Z biegiem czasu, rosła zazdrość Skazy o Mufasę. Wtedy Ahadi złamał obietnicę złożoną Skazie. Zły i mściwy Skaza, złożył własną obietnicę: Pewnego dnia będzie panował na Lwiej Ziemi. 

Rozdział 1
„Mam cię!” Kopa skoczył na swój cel, góralka imieniem Pimbi. Idealnie, pomyślał Kopa, po prostu idealnie!
Ale Pimbi się przesunął.
Kopa z łomotem wylądował na ziemi. „Kurczę!” mruknął.
Pimbi wybuchnął śmiechem. „W ten sposób nigdy mnie nie złapiesz,” powiedział. „Jakim byłbyś królem.”
Kopa strząsnął kurz ze swojego miękkiego, złotego futra. „Pokazałeś jak mało wiesz,” stwierdził. „Pewnego dnia będę rządził Lwią Ziemią!” Ojcem Kopy był Simba, Król Lew.
Pimbi zachichotał. „Nie jeśli się nie nauczysz lepiej skakać.”
„Mój tata powiedział, że da mi więcej lekcji. Wtedy ja…” Kopa zamarł. „Coś sobie przypomniałem,” krzyknął. „Tata obiecał, że dziś pokaże mi coś specjalnego!”
„Co?” zapytał Pimbi.
„Opowiem ci o tym jutro!” oznajmił Kopa, kierując się do domu. „Do zobaczenia!”
Kopa podbiegł do podnóża skalistego wzgórza. To była Lwia Skała, najwyższe miejsce na Lwiej Ziemi.
Kopa nie mógł powstrzymać uśmiechu. Jego ojciec obiecał, że pokaże mu królestwo ze szczytu Lwiej Skały.
„Mój ojciec zabrał mnie tam gdy byłem mały,” powiedział Simba do Kopy. „To tradycja.”
Kopa nigdy nie spotkał swojego baby, swojego dziadka Mufasy. Jednak słyszał o nim od majordomusa swojego ojca, dzioborożca Zazu i innych starszych zwierząt. Wszyscy mówili, że Mufasa był wielkim królem.
Teraz Simba, syn Mufasy jest królem. Kopa uważa także swojego ojca za wielkiego króla, pomimo że jest ciągle zajęty. Tak zajęty, że Simba nie jest w stanie spędzić zbyt wiele czasu z Kopą.
Ale dziś będzie inaczej.
Gdy Kopa dotarł na półkę gdzie spała jego rodzina, jego matka, Nala, leżała na płaskiej skale górującej nad trawiastą równiną poniżej.
„Bawiłeś się z Pimbim?” spytała Nala.
Kopa się zatrzymał i przechylił głowę. „Skąd wiesz co robiłem?” zapytał.
Nala polizała jego pyszczek. „Nigdy nie byłeś po za moim wzrokiem czy ochroną,” odpowiedziała. „Widzę wszystkich poruszających się po równinie.”
Kopa zmarszczył brwi „Straszne.”
W tym momencie Simba wskoczył na półkę, podążając za Zazu i Rafikim – starym, mądrym pawianem.
Zazu paplał: „Krokodyle kłapią na wszystkich zębami. Dookoła Hipopotamy tracą na wadze…”
„Znów kryzys przy wodopoju,” powiedziała Nala do Kopy.
„Spokojniej, Zazu,” rzekł Rafiki. Odwrócił się do Simby. „Tym co on próbuje powiedzieć jest to, że zwierzęta nie dzielą się wodą. W rzeczywistości wszystkie powinny…”
„Tato!” Kopa wtrącił się Simbie. „Jestem gotowy by iść!”
Simba trącił Kope swoim nosem, po czym spojrzał na Rafikiego. „Czy ty i Zazu nie moglibyście zrobić czegoś w związku z tym kryzysem?” zapytał.
Rafiki potrząsnął głową. „Nie, młody królu.”
„Próbowałem,” oznajmił Zazu. „Ale nikt nie chce mnie słuchać.”
Simba westchnął. „Wybacz mi synu, ale nie mogę cię teraz zabrać na szczyt.”
„Ale tato, obiecałeś,” powiedział cichutko Kopa. „Obiecałeś.”
„Spróbuj zrozumieć,” rzekła Nala do Kopy. „Twój ojciec ma poważne obowiązki. Inne zwierzęta potrzebują tego źródła wody”
Kopa opuścił głowę. „Obiecał.”
Simba zwrócił się do Rafikiego. „Może mógłbyś wyjaśnić jak ważny jest ten kryzys.”
„Ach, ale zgadzam się z maleństwem,” oznajmił Rafiki. „Obietnice mają wielką wartość. Królestwo może ucierpieć jeśli obietnica zostanie złamana.”
Simba przechylił swoją głowę na bok. „Ale ja myślałem…”
„Siadaj, Kopa,” powiedział Rafiki. „Pozwól mi opowiedzieć historię o królu, księciu i wielkim wrogu.”
Kopa podskoczył z ekscytacji. „Czy wrogiem jest owłosiony gigant z fioletowymi oczami?”
„Nie,” stwierdził Rafiki. „Ale miał bliznę na lewym policzku.”
Simba, Nala i Zazu wiedzieli o kim Rafiki mówi. Był to Skaza, wujek Simby. On zabił dziadka Kopy, Mufasę.
Simba był lwiątkiem gdy zginął Mufasa. Simba uciekł, myśląc, że to on jest odpowiedzialny za śmierć swojego ojca.
Surykatka Timon i guziec Pumba uratowali Simbe. Mieszkali razem w odległej dżungli dopóki Nala nie odnalazła Simby. Powiedziała mu, że Skaza rządzi Lwią Ziemią z hienami jako pomocnikami. Inne zwierzęta cierpiały z powodu niemądrych rządów Skazy. Simba zgodził się wrócić na Lwią Ziemię i zająć należne mu miejsce jako król.
Walka Simby ze Skazą była zacięta i śmiertelna, ale wygrał. Simba myślał, że to wszystko jest już za nim. Teraz Rafiki miał ujawnić niektóre sekrety jego dziadka, ojca i złego stryja.

Rozdział 2
„W tamtych czasach Lwia Ziemia była w poważnych tarapatach.” powiedział Rafiki.
„Susza panoszyła się po ziemi, którą obróciła w pył. Zwierzęta walczyły nie tylko o wodę, ale także o żywność i przestrzeń.”
To była ziemia, którą ja, Rafiki, przemierzałem do…”


Rafiki podróżował od wielu godzin. Był przegrzany i zmęczony.
Kolorowy dzioborożec przeleciał nad Rafikim. „Wyglądasz na wyczerpanego,” zawołała. „Dlaczego nie usiądziesz w cieniu?” Wylądowała u jego stóp.
„Chciałbym, panno, eee, panno…” zaczął Rafiki.
„Zuzu się zwę,” odpowiedziała. „Cień jest na tamtym wzgórzu Pięciu Skał.” oznajmiła. W rzeczywistości jest jedyny cień na kilometry dookoła, pięć jajo kształtnych leżących obok siebie, jakby były w wielkim gnieździe.
Ale gdy Rafiki zbliżył się do Pięciu Skał, odniósł wrażenie, że jest obserwowany. Odwrócił się by zobaczyć trzy szczerzące się hieny, pędzące w jego kierunku.
 „Obiad!” krzyknęła jedna z nich.
 Rafiki cofnął się na skałę i podniósł swoją laskę, wiedząc, że to i tak za mało do obrony przeciwko nim.
 Jako, że byli otoczeni, Rafiki usłyszał potężny ryk. Hieny zamarły.
 Rafiki spojrzał w górę i zauważył lwa na skałach nad nim. Miał długą, czarną grzywę i zielone oczy. 
(widać że rysownik i ten kto napisał tą książeczkę, się nie dogadali, bo na obrazku Ahadi wyglądał inaczej) To był Ahadi, Król Lew. Dwa młode lwy były z nim. Jeden wyglądał na gotowego do walki. Drugi wyglądał na znudzonego.
„Jedliście już,” powiedział Ahadi do hien.
Dwie hieny oddały pokłon i drżały. „Tak, panie,” odrzekły. Trzecia hiena nakryła głowę swoimi łapami i zachichotała.
Samica hien uśmiechała się do króla. „Ale Ahadi,” - jej głos był szorstki – „nie było zbyt wiele mięsa z tego małego…”
„Zamilcz, Shenzi!” rzekł Ahadi. „Chcieliście zabić dla zabawy. To jest zabronione na Lwiej Ziemi. Teraz idźcie!”
Hieny uciekły.
„Naprawdę powinieneś pozwolić im dopaść starucha,” stwierdził znudzony lew. Zeskoczył w dół i okrążył Rafikiego. „Chociaż podejrzewam, że jego mięso byłoby zbyt twarde nawet dla mnie.”
„Zostaw go, Taka,” powiedział inny młody lew. Zeskoczył obok Rafikiego. „Nazywam się Mufasa. Ten prymityw jest moim bratem. A to jest mój ojciec, król Ahadi.
„Co cię sprowadza na Lwią Ziemię?” Ahadi spytał Rafikiego.
„Jestem Rafiki i poszukuje wiedzy,” odpowiedział. „Uczę się magii Afrykańskich ziem, mitów i legend. Nauczyłem się wiele o właściwościach leczniczych ziół.”
Taka ziewnął, „Jakie ekscytujące.”
„Możesz odnieść korzyści z takich poszukiwań,” rzekł Ahadi.
Taka warknął.
„Chciałbym z tobą porozmawiać o naszych kłopotach,” powiedział Ahadi do Rafikiego. „Być może twoja wiedza okaże się pomocna.”
Rafiki podążył za królem i jego synami z powrotem na Lwią Skałę. Taka odszedł. Ahadi powiedział Rafikiemu, że jego małżonka, Uru, odeszła w poszukiwaniu nowego źródła żywności i wody.
Rafiki i Ahadi rozmawiali przez wiele godzin. Gdy nastał mrok, Ahadi zaprosił Rafikiego by został na noc. Rafiki ułożył z liści łózko na półce gdzie spały lwy.
Lwia Ziemia poniżej półki była ogromna. Trawa powinna wszędzie zniknąć, ale widniała przy wysuszonych wodopojach, kamieniach oraz tu i tam przy odcinkach drzew. Potężna rzeka Zuberi buła tylko srebrnym strumykiem w blasku księżyca.
„Lubię spać pod gwiazdami,” powiedział Rafiki do Mufasy. „I rozmawiać z mądrymi z przeszłości.”
Mufasa wyciągnął się na półce obok Rafikiego. „Rozmawiam ze starymi królami, którzy żyją wśród gwiazd.”
„Twój brat też to robi?” zapytał Rafiki. „Jeszcze go nie ma w domu.”
„Nie,” odpowiedział Mufasa. „Taka nie lubi robić wielu rzeczy. On i mój ojciec się nie dogadują.” Mufasa oparł głowę o swoje przednie łapy. „Taka nie za bardzo mnie lubi.”
„A czy ty go lubisz?” spytał Rafiki.
„On jest moim młodszym bratem.” Mufasa westchnął. „Rozejrzę się za nim.”
Po chwili, Rafiki i Mufasa powiedzieli dobranoc i po krótkim czasie zapadli w sen.
Ale sen Rafikiego został zakłócony. Coś szeleściło liści w jego łóżku. Wtedy Rafiki otwarł oczy, naprzeciw niego stała plująca kobra. Oczy węża lśniły w blasku księżyca, a jego kaptur był szeroko rozłożony. Był gotowy by uderzyć.

Rozdział 3
„Czy wąż cię ugryzł?” zapytał Kopa.
„Nie, młody książe,” odpowiedział Rafiki. „Kobra nie gryzie. Ona pluje.”
Kopa zmarszczył twarz. „Obrzydlistwo.”
„Mogę kontynuować historię?” spytał Rafiki. Gdy zniecierpliwiony Kopa przytaknął, Rafiki kontynuował.


Mufasa przebudził się kilka sekund po Rafikim. Po chwili Mufasa dostrzegł niebezpieczeństwo i wstał na nogi.
„Nie ruszaj się,” szepnął Rafiki.
„Ale…”
„Ciszej,” powiedział Rafiki nie odwracając wzroku od kobry.
Rafiki wpatrywał się w oczy węża coraz głębiej i głębiej, wypełniający jego umysł spokojnymi, przyjaznymi myślami.
„Nie jesteśmy wrogami,” powiedział do kobry. „Jesteśmy częścią wielkiego kręgu życia.” Wąż zaczął się kołysać z boku na bok. „Nie jesteśmy wrogami,” powtarzał. „Jesteśmy braćmi. Musimy żyć w harmonii z wszystkimi istotami na ziemi.”
Kobra złożyła kaptur, zrelaksowała się po czym spełzła w dół wzgórza. Rafiki złapał głęboki oddech.
Mufasa w krótkiej chwili znalazł się u boku Rafikiego. „Jak to zrobiłeś?” zapytał.
„Nauczyłem się tego od prastarego pawiana w Wysokich Trawach, odległej krainie.”
„A jeśli ta kobra by…”
Rafiki położył rękę na silnym ramieniu Mufasy. „Ale nic nie zrobiła, a ja czuje się świetnie. Chodźmy spać.”
Mufasa rozejrzał się po półce. W końcu się położył.
„Zabawne,” stwierdził Mufasa. „Są węże w skałach nad nami, ale normalnie nie schodzą w dół na półkę. Szczególnie w nocy, gdy jest chłodno.”
„Kto w prawdzie może powiedzieć co zrobi wąż?” rzekł Rafiki przeciągając się w swoim łóżku.
„Myślę, że masz rację.” Mufasa ziewnął.
Przez dłuższy czas, Rafiki leżał z myślą dlaczego nie powiedział Mufasie o swoich przypuszczeniach, że ktoś podrzucił węża do jego łóżka. Może jako żart. Może nie.
I wyczuł silny zapach w powietrzu. Znajomy zapach. Być może Mufasa nie zwrocił na niego uwagi ponieważ był przyzwyczajony do zapachu swojego brata.
Dwa węże odwiedziły nas dzisiejszej nocy, pomyślał Rafiki. I jednym z nich był Taka.
Następnego ranka, Rafiki obudził się przed wszystkimi i wyruszył na równinę by znaleźć śniadanie.
Było wiele nagich drzew. Żyrafy, małpy i inni roślinożercy ogołocili je. Ale Rafiki zdołał znaleźć kilka listków na szczycie wysokiego drzewa. Kończył swój posiłek gdy poniżej usłyszał głosy.
Trzy hieny zebrały się u podnóży drzewa. Były to te same, które dzień wcześniej zaatakowały Rafikiego.
„Jestem już zmęczony rządzeniem się nami przez Ahadiego, Banzai.” Oznajmiła nazywana Shenzi. „On myśli, że kim jest?”
„Królem, szefem, najlepszym kotem,” odpowiedział Banzai.
Trzecia hiena parsknęła śmiechem.
„Myślisz, że to zabawne, Ed?” powiedziała Shenzi. Odwróciła się i od niechcenia rzuciła kawałkiem zepsutego mięsa w twarz Banzai.
Ed znów parsknął.
„Wiesz co mam na myśli, Banzai,” warknęła Shenzi. „On zawsze psuje nasze zabawy.”
„Cóż, wszystko się zmieni,” stwierdził Banzai, ocierając twarz. „A wtedy nic nam nie będzie stało na drodze.”
Rafikiemu nie spodobał się ton głosu Banzai. Oni są bardziej potworni niż ktokolwiek podejrzewał, pomyślał.
„Ahadi nie będzie żył wiecznie,” powiedziała Shenzi. Banzai przytaknął. „A jeśli coś by się przydarzyło Mufasie,” – „Hee-hee-hee,” Ed parsknął śmiechem – „bylibyśmy najlepszymi psami w okolicy.”
„Hienami,” rzekł Banzai.
Zabłysnęły ostre zębiska Shenzi. „Pewnego dnia,” powiedziała, „będziemy polować gdziekolwiek, kiedykolwiek i na cokolwiek zechcemy. Lwia Ziemia będzie nasza.”
„Hee-hee-hee!”

Rozdział 4
Umysł Rafikiego był rozbiegany. Co oni planują? rozmyślał. Cokolwiek mieli na myśli, wiedział, że oznacza to kłopoty dla Ahadiego i jego rodziny.
Po chwili Shenzi i jej kompanii odeszli, a Rafiki pośpieszył z powrotem na Lwią Skałę. Pragnął powiedzieć Ahadiemu co usłyszał.
Ale gdy przybył, Ahadi stał naprzeciwko przeróżnych kryzysów. Żyrafy, zebry, guźdźce i inne zwierzęta, krzyczały, stąpały stopami i narzekały. Mufasa siedział u boku ojca. Taka leżał na ziemi, kilka kroków dalej.
„Dzięki żyrafom nie pozostało już prawie żadnych liści,” oznajmiła antylopa.
„One są zachłanne,” powiedziała zebra. „Są długie to je skróćmy!”
„Nie wszystko jest czarno białe,” rzekła żyrafa. Wskazała swoim nosem w powietrzu. „My też musimy jeść.”
„Co z wodą?” warknął lampart. „Jest tylko jeden wodopój, a Boma i inne bawoły afrykańskie nie dopuszczają mnie do niego.”
Zdenerwowany struś wyrywał sobie pióra. „Co z tymi paskudnymi hienami? One przerażają mnie i moje dzieci.”
„To prawda,” powiedział znajomy głos. Rafiki podniósł wzrok i zauważył Zuzu siedzącą na drzewie. „One atakują wszystko co się rusza. Małpy, bąkojady, springboki, gazele, …”
„Asante sana, dziękuje Zuzu,” rzekł Ahadi. „Zajmę się hienami…”
„Kiedy?” zapytał struś. „One się czają tylko wokół źródeł żywności które mamy.”
„Natychmiast,” zadeklarował Ahadi.
„Och, ojcze drogi,” – Taka oglądał swoje pazury – „nie obiecałeś zabrać mnie, eee, Mufase i mnie na polowanie tego ranka?” Taka spojrzał na strusia po czym oblizał policzki.
„Tak, obiecałem,” oznajmił Ahadi. „Ale obawiam się, że to będzie musiało poczekać.”
Taka się zerwał na nogi. „Jestem zmęczony czekaniem!” warknął. „Zawsze pojawia się coś ważniejszego gdy masz mnie gdzieś zabrać!”
„To nie prawda!” stwierdził Ahadi. „Poza tym, bycie królem zobowiązuje do wielkiej odpowiedzialności.” Ahadi spojrzał na Mufasę. „Twój brat wydaje się rozumieć te sprawy.”
„Mufasa zgarnia całą uwagę!” wykrzyczał Taka. „Bo przecież ulubieniec tatusia zamierza zostać kolejnym królem.”
„Uważaj jak się do mnie zwracasz,” Mufasa ostrzegł brata.
„Co z naszymi problemami?” zawołała papuga. „Co w sprawie jedzenia i wody? To nie ważne kto założy koronę jeśli umrzemy z głodu!”
Paplanina przeszła dalej jakby wielka ściana hałasu. Ahadi odrzucił głowę w tył i ryknął, „Dość!” Wszyscy zamilkli.
„Zrobię co mogę w sprawie hien,” oznajmił Ahadi. „Ale nie mam kontroli nad pogodą. Nie przywołam deszczu. Uru poszła szukać nowego źródła wody i żywności dla nas. Musimy być cierpliwi do czasu, aż ona powróci.”
Ahadi spokojnie powiedział do Taki. „Proszę, spróbuj to zrozumieć.”
„Złamałeś swoją obietnicę,” powiedział Taka. Jego oczy płonęły. Rafiki był pewny, że zacznie ryczeć na cały głos.
Ale gniew zniknął jak chmury przy słońcu. Taka uśmiechnął się i zwrócił do Mufasy. „A co by było gdyby w zamian poszedł z tobą? To lepsze niż nic. Będziemy mieć trochę zabawy. Prawdziwej zabawy.” Roześmiał się.
Rafiki nie lubił śmiechu Taki. To tak jakby miał jakąś straszną tajemnicę.
„Zgoda,” powiedział Mufasa.
„Dobrze,” rzekł Ahadi. „Teraz zobaczę co z tymi hienami.”
Odwrócił się do Rafikiego. „Byłoby dużo łatwiej gdybym mógł się dowiedzieć o małych problemach zanim przekształcą się w wielkie.” Ahadi odszedł przez zakurzoną równinę.
„Król jest taki dobry,” powiedziała Zuzu. Sfrunęła z drzewa i stanęła obok Rafikiego. „Widziałam go jak stawał przeciwko wielu kryzysom i niebezpieczeństwom. Fakt,” szepnęła, „Już dzień temu powinnam mu powiedzieć o problemie z bawołami przy wodopoju.”
„Wiedziałaś już wtedy?” zapytał Rafiki. Zuchwały ptak był pełen niespodzianek.
„Och, mój, tak,” szepnęła Zuzu. „Moja rodzina i ja, rankiem przechodzi poranne loty ćwiczebne po całej Lwiej Ziemi. Widzimy wszystko od Lwiej Skały po błękitne wzgórza.
To może był przydatne, myśli Rafiki.
„Cóż, muszę lecieć,” stwierdziła Zuzu. „Jest wiele do zrobienia przed dziennym upałem.” Odleciała i wkrótce zniknęła w oddali.
Pomysł zaczął się formować w umyślę Rafikiego gdy Zuzu odleciała. To może pomóc Ahadiemu w przynajmniej jednym z jego problemów.
„Jesteś gotowy by iść na polowanie?” Rafiki usłyszał Mufasę pytającego Takę.
„Jest coś, co muszę najpierw zrobić,” odpowiedział Taka. „Spotkamy się w Pięciu Skałach za małą chwilkę.”
„W porządku,” powiedział Mufasa. Odwrócił się do lamparta, który kroczy gorączkowo.
„Dobrze spałeś zeszłej nocy?” zapytał Taka mijając Rafikiego.
„Jak kamień,” odpowiedział Rafiki. „Rzadko przeszkadzają mi takie drobnostki.”
Taka pacnął Rafikiego swoim ogonem po czym popędził w kierunku oddalonego drzewostanu.
Rafiki zdecydował się pójdź za nim. To nie było trudne. Gdy Rafiki dotarł do drzewostanu, trzymał się wierzchołków drzew, przechodząc z gałęzi na gałąź.
W końcu Taka się zatrzymał przy wyschniętym wodopoju. Rafiki nie potrafił określić czy był zamyślony czy pogrążony z rozczarowania.
Taka zesztywniał. Trzy warczące hieny wyskoczyły z krzaków.
Były to Shenzi, Banzai i ich chichoczący kompan, Ed. Zbliżali się do Taki, głowy trzymali nisko, poranne słońce rozbłyskiwało na ich śmiertelnie białych zębiskach.

Rozdział 5
„Odpuśćcie dramaturgie,” powiedział Taka. Podszedł do nich.
Zaczęli się śmiać.
„Przez chwilę napędziliśmy ci stracha, co nie?” stwierdziła Shenzi.
Taka przewrócił oczami. „Moje futro aż białe się zrobiło ze strachu. A teraz słuchać, idioci.”
Hieny przestały się śmiać i zachowały uwagę.
„Mój ojciec was szuka,” kontynuował Taka. „Więc kłamcie dopóki ochłonie.”
„Mógłbym pewnie użyć czegoś chłodnego.” oznajmił Banzai. „Może powinniśmy iść w wysokie góry, gdzie jest śnieg i…”
Taka i Shenzi szarpnęli za wąsy Banzai.
„Auć!” wykrzyknął.
Ed parsknął śmiechem.
„Co ja zrobiłem? Co ja zrobiłem?” zapytał Banzai.
Taka czyścił jedną ze swoich łap. „Nic dziwnego, że błagaliście mnie bym przyłączył się do waszej bandy.”
„Hej, kto cię błagał?” warknął Banzai.
„On ma rację,” stwierdziła Shenzi.
Ed zgodnie potrząsał głową.
Taka podniósł łapę i ujawnił swoje długie pazury. „Co mówicie?”
Banzai zadrżał. „To świetnie, że spytaliśmy cię czy do nas dołączysz,” powiedział.
Taka się uśmiechnął.
Shenzi zironizowała, „Myślałam, że miałeś polować z tatą.”
„Plany uległy zmianie,” odpowiedział Taka.
„Znów cię porzucił?” powiedziała.
„Nikt mnie nie porzucił,” ryknął Taka.
Hieny powpadały na siebie próbując odsunąć się od Taki.
„Oczywiście, że nie!” rzekła Shenzi gdy Taka przycisnął ich do drzewa. „Chciałam tylko powiedzieć, że on zawsze wybiera Mufasę ponad ciebie.”
„Tak, tak,” powiedział nerwowo Banzai. „On zawsze wybiera ulubieńca.”
„Hee-hee-hee,” powiedział Ed.
„Co z tego?” warknął Taka.
„To jest… cóż, gdybym była tobą to też bym tego chciała,” Shenzi brzmiała na wystraszoną.
„Ja chcę.” Taka przyłożył swoją twarz w jej pobliże. „Idę na polowanie z Mufasą. Pokaże im przynosząc jakąś wielką zdobycz. Wtedy mój ojciec zrozumie, że Mufasa nie jest idealny.”
Shenzi oblizała policzki. Wszystko pięknie, ale dlaczego nie zrobisz czegoś, aby Mufasa wypadł na tym źle? Może Ahadi zda sobie sprawę, że to ty powinieneś być następnym królem zamiast twego brata.”
Ed zgodnie potrząsał głową.
„Tak,” rzekł Banzai. „Jeśli Mufasa będzie wyglądał na przegranego, ty wypadniesz świetnie.”
Taka podniósł brew. „Zrobię to za jednym zamachem,” oznajmił. „Ale pomysł Shenzi dociera do mnie. Cóż strasznego powinienem zrobić? Mufasa powinien złamać prawo tych ziem, aby nasz ojciec stracił w niego wiarę.”
„Masz na myśli coś jak zabijanie dla rozrywki?” spytał Banzai.
„Coś w tym stylu.” Taka się uśmiechnął. „Jeśli zwierzęta zaczęłyby walczyć przez coś co zrobił Mufasa,” powiedział Taka, „inne zwierzęta straciły by wiarę w swojego władcę i jego pierworodnego syna.”
„Masz plan?” zapytała Shenzi.
„Plan przyjdzie do mnie.”
„Nie zapomnisz podzielić się tą wielką zdobyczą, prawda?” spytała Shenzi.
Taka roześmiał się. „Takie prostackie stworzenia.” Odwrócił się by odejść. „Będziecie mieć swoje jedzenie, zabawę także.”
Ze swojej kryjówki na drzewie, Rafiki obserwował powrót Taki tą samą drogą którą przyszedł. W chwili gdy hieny odeszły, podążył za Taką. Poruszał się tak szybko jak tylko potrafił, przeskakując z gałęzi na gałąź, wysoko nad ziemią.
Rafiki ciągle myślał o kobrze w łóżku i złowieszczym spojrzeniu w oczach Taki podczas wcześniejszej rozmowy. Jak daleko może się posunąć? Rafiki rozmyślał.
Rafiki powinien ograniczyć swój umysł do tego co robi. Susza i dni płonącego słońca zrobiły swoje. Gałąź złamana. Strach błysnął przez Rafikiego gdy runął na ziemie głęboko w dół.
Był moment koszmarnego bólu, a później niebo, drzewa i ziemia wirowały w ciemności.

Rozdział 6
Pierwszą rzeczą jaką Rafiki usłyszał był wiatr w drzewach. Było to dość kojące. Następnie cienki głosik postawił go do pionu.
„Małpa w twoim wieku nie powinna latać między drzewami jak dzieciak.”
Była to Zuzu. Stała przy Rafikim na ziemi, potrząsając głową. „Jesteś szczęściarzem dlatego, że niczego nie złamałeś i dlatego, że przyleciałam i dlatego, że cię zauważyłam i dlatego, że…”
„Dziękuję za twoją pomoc,” powiedział Rafiki.
Z pomocą Zuzu, Rafiki stanął na nogach. „Długo tu leżałem?”
„Nie bardzo,” odpowiedziała.
Ale wystarczająco długo by Taka zdołał pokonać wielką odległość, zrozumiał Rafiki. Jak mógłbym go odnaleźć? Wtedy przypomniał sobie poranne loty ćwiczebne Zuzu z rodziną. „Widzimy wszystko,” mówiła.
„Widziałaś Take, Mufasę lub króla?” zapytał Rafiki.
„Ahadi jest na cmentarzysku słoni,” powiedziała otrzepując futro Rafikiego. „Hieny ukrywają się tu od czasu do czasu. Taki nie widziałam,” mruknęła. „Ale widziałam Mufasę zmierzającego do Pięciu Skał.”
„Proszę, znajdź króla i przekaż, aby odnalazł synów,” rzekł Rafiki. „To pilne!”
„Gdzie?”
„Powiedz mu by zaczął od Pięciu Skał,” oznajmił.
Zuzu przytaknęła, wzbiła się w powietrze i zniknęła.
Tym razem Rafiki pobiegł przez równinę. Po kamieniach, przez suchą, spękaną ziemię po krzaki pełne cierni.
W Pięciu Skałach nie było nigdzie śladu Mufasy, ale Rafiki wyczuł jego zapach w powietrzu.
Wyczuwał także Takę.
Rafiki gorączkowo przeszukiwał ziemię w poszukiwaniu śladów i podążył za nimi tak szybko jak tylko potrafił.
Biegną. Rafiki mógł to określić po długości kroku. I przemierzają wielką odległość. Co planuje Taka? Gdzie zabiera swojego brata?
Ich ślady prowadziły na szczyt wzgórza. Rafiki zatrzymał się by złapać oddech. Daleko w dole mógł zauważyć wodną sadzawkę. Ostatni wodopój, zdał sobie sprawę.
W środku sadzawki stały tak ogromne bawoły afrykańskie, jakich nigdy Rafiki nie widział. W kierunku sadzawki skradał się Mufasa. Nie zbliżał się do bawoła, ale zachowywał ostrożność.
Taki nigdzie nie było widać.
Rafiki zbiegł ze wzgórza i złapał Mufasę gdy zbliżył się do bajorka.
Bawół spojrzał na nich. Jego grube czoło przekrzywiło się w grymasie niezadowolenia pod wielkimi, zakrzywionymi rogami.
„Co ty tu robisz?” Rafiki zapytał Mufase.
„Pomagam mojemu ojcu,” powiedział. „Jeśli przekonamy Bomę by dzielił się wodą to będzie lepiej dla wszystkich zwierząt.”
„To niesprawiedliwe,” stwierdził Rafiki, „ale Boma nie lubi…” Straszna myśl dotarła do Rafikiego. „Co miałeś na myśli mówiąc my?” spytał.
„Taka i ja,” odpowiedział Mufasa. „To był jego pomysł.”
„W takim razie gdzie on jest?” Rafiki rozejrzał się i zauważył Take w trawie na brzegu.
„Czego chcesz, Mufaso?” Głos Bomy był tak głęboki, że zadrżała ziemia.
Mufasa przełknął ślinę. „Chciałbym z tobą porozmawiać o wodopoju. Musisz dzielić się nim z innymi zwierzętami dopóki nie nadejdzie deszcz.”
„Muszę?” Boma podniósł głowę.
Taka wyszedł z trawy na brzegu za Bomą i ryknął.
Boma się odwrócił.
„Taka, co ty wyrabiasz?” zawołał Mufasa.
„Przestrzegam rozkazów króla,” krzyknął Taka. „Boma,” – Taka warknął na bawoła – „podzielisz się wodopojem lub staniesz do walki z moim bratem.” Na twarzy Taki pojawił się uśmieszek.
„Więc Ahadi przysyła do mnie swoje dzieci! Głos Bomy huknął niczym piorun. Boma odwrócił się do Mufasy. „A ty chcesz ze mną walczyć!”
„Nie, ja…”
„Niech tak będzie!” Boma opuścił głowę. „Zacznijmy walkę!” Boma wyszarżował z wody.
„Biegnij, Mufaso!” krzyknął Rafiki.
„Ale ja…”
Ziemia trzęsła się pod kopytami Bomy.
„Biegnij!” Rafiki znów krzyknął.
Mufasa i Rafiki biegli tak szybko jak tylko potrafili. Jednak Rafiki wyczuwał zbliżającego się do nich wielkiego bawoła.
Zuzu miała rację, pomyślał. Jestem już za stary na to. A jeśli Boma zmierzą w tą stronę, już nigdy tego nie powtórzę.

Rozdział 7
Boma był coraz bliżej gdy Mufasa skręcił w prawo. „Tędy!” zawołał.
Ziemia pochylała się w dół. Mufasa biegł ścieżką prowadzącą do wielkiej formacji skalnej.
Rafiki podążał za nim tak samo jak Boma.
„Biegnij, tchórzu!” wrzasnął Boma.
Rafikiego bolała pierś, nogi i miał trudności z oddychaniem. Upadek i odległość którą przebiegł, wyczerpały go. Jeszcze trochę i nie będzie w stanie biec.
Przed nimi leżała kłoda w poprzek drogi.
„Nigdy nie zdąże,” Rafiki powiedział do Mufasy. „Dalei idź beze mnie.”
„Wskakuj na moje plecy!” krzyknął Mufasa.
„To cię tylko spowolni,” stwierdził Rafiki.
„Wskakuj!” rozkazał Mufasa.
Rafiki wskoczył. Mufasa urodził się by być królem. Jego mięście naprężyły się, aby utrzymać prędkość i nieść pawiana. Ale podołał obu na raz.
„Nigdy nie zdążysz do tej kłody,” Rafiki ostrzegł Mufase. „Boma jest już blisko.”
„Nie ma potrzeby,” oznajmił Mufasa.
Mufasa wskoczył na kłodę. Odpychając się swoimi potężnymi tylnymi nogami, Mufasa z Rafikim wzbił się w powietrze.
Rafiki zobaczył co zaplanował Mufasa. Za kłodą znajdował się tylko wąwóz. Skok Mufasy przeniósł ich na drugą stronę wąwozu.
Boma przeskoczył nad kłodą. Jego oczy rozeszły się na boki z szoku. Z głośnym hukiem wpadł do wąwozu.
Mufasa zatrzymał się w poślizgu. „Prawie się zabiłem,” powiedział do Bomy.
„Dorwę cię za to!” krzyknął Boma.
Mufasa westchnął. „Nie przyszedłem by z tobą walczyć. Wszyscy jesteśmy braćmi. Braćmi w kręgu życia.”
Ale Boma nie słuchał. „Dorwę cię, a pozostali dorwą twojego brata!”
„Pozostali?” zapytał Mufasa. On i Rafiki wdrapali się na najwyższe skupisko kamieni. W oddali, niedaleko wodopoju, Taka tarzał na ziemi się ze śmiechu. Trzy wielkie bawoły wyskoczyły z wysokiej żółtej trawy. To oczywiste, pomyślał Rafiki, bawoły podróżują w stadzie.
„Mój brat!” krzyknął Mufasa.
Taka zaczął uciekać, ale bawoły zbliżały się do niego.
„Muszę mu pomóc!” Mufasa zbiegł z kamieni. Przeskoczył przez wąwóz na kłodę i z powrotem pobiegł ścieżką.
„Oni ciebie także poturbują!” krzyknął Rafiki, ale Mufasa się nie zatrzymał.
„Ratuj mnie! Ratuj mnie!” krzyczał Taka. Wykręcał się w lewa, później w prawo, próbując uciec. Ale bawoły zostawały przy nim, rzucając się na niego z rogami.
Taka potknął się i największy z bawołów uderzył go jednym ze swoich ostrych, zakrzywionych rogów. Taka upadł na ziemię i kawałek się przetoczył. Po tym już nie mógł się ruszyć.
Bawół się zatrzymał, skrobiąc nogą po ziemi.
Mufasa dotarł do Taki. Stojąc pomiędzy nim i bawołem, Mufasa ryknął i przygotowywał się do walki. Jednak nie było sposobu by wygrać walkę.
Bawół opuścił głowę, przygotowując się do szarży.
Odgłos trąbienia zaskoczył wszystkich. Spoglądając w lewo, Rafiki dostrzegł Ahadiego przewodzącego szarżujących słoni i innych zwierząt. Pędzili w dół wzgórza i otoczyli bawoły z młodymi lwami.
„Sprowadziłam ich tak szybko jak tylko mogłam.” Zuzu wylądowała na kłodzie obok Rafikiego. „Wyglądasz okropnie.”
Rafiki uśmiechnął się do niej. „A ty wyglądasz przepięknie.” Swoją twarz schowała za piórami.
Wciąż zdyszany Rafiki dołączył do króla i pozostałych.
„Jak śmiałeś zaatakować moich synów!” ryknął Ahadi.
„Cóż, oni zaczęli,” jęknął jeden z bawołów.
„To długa historia,” powiedział Rafiki do Ahadiego.
Mufasa podbiegł do swojego ojca. „Taka jest ranny,” powiedział. „Nie mogę go zmusić by się poruszył.”

Rozdział 8
„Zaopiekuje się nim,” oznajmił Rafiki.
Ahadi zwrócił się do bawołów. ”Miejcie nadzieję, że to nic poważnego,” warknął. Wtedy przyłączył się do Mufasy i Rafikiego.
„Nie ma złamanych kości,” powiedział Rafiki do Ahadiego gdy przebadał Take. „Ale ma głębokie nacięcie na twarzy.” Taka jęknął i Ahadi go przytulił.
„Mam trochę ziół w mojej torbie na Lwiej Skale,” stwierdził Rafiki. „One pomogę.”
„Zabierzmy go do domu.” Ahadi zapytał jednego ze słoni czy nie poniesie Taki w swojej trąbie. Król wystał także innego słonia by pomógł Bomie wydostać się z wąwozu. Następnie Rafiki i lwy, wracali na lwią skałę wyprzedzając słonia niosącego Takę.
„Będziesz obolały przez kilka dni,” rzekł później Rafiki do Taki. „I będziesz nosił tą skazę do końca swojego życia.”
„Będzie ci to przypominać jaki byłeś bezmyślny,” powiedział Ahadi.
„Dlaczego rozłościłeś Bomę?” Mufasa zapytał brata.
„By wpakować cię w kłopoty,” odpowiedział Taka. „I policzyć się z ojcem za złamanie obietnicy.”
„Zamiast przyprawić nas o ból, prawie zginąłeś.” stwierdził Ahadi. „Musisz pozbyć się gniewu, który tobą rządzi, mój synu. Być może rana którą otrzymałeś będzie ci o tym przypominać.”
Oczy Taki wypełniły się gniewem, a później się uspokoił. „To prawda,” ugiął się przed Mufasą z uśmieszkiem. „Od teraz nazywaj mnie Skaza. Ojcze, nie zapomnę tego co się dziś wydarzyło. Obiecuję.”( dowód że Taka sam wymyślił sobie ksywkę )
Mufasa, Ahadi i Rafiki podeszli do Zuzu, która na nich czekała.
„W związku z atakiem Taki, Boma i jego stado obiecali podzielić się wodą z innymi zwierzętami,” oznajmił Ahadi. „Tak będzie łatwiej załagodzić kryzys. Jutro zajmę się hienami.” Westchnął. „Gdybym tylko mógł się dowiedzieć o takich problemach zanim wywołają kryzys!”
„Możesz,” powiedział Rafiki do króla. „Powołaj kogoś by był oczami i uszami twojego królestwa. Kogoś kto pomoże ci pozostać w kontakcie z poddanymi.”
„Świetny pomysł,” rzekł Ahadi. „Ale kogo?”
„Moim pierwszym wyborem będzie Zuzu,” powiedział Rafiki. „Gdyby nie ona, dzisiejsze wydarzenia mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej.”
„Czy zechcesz się podjąć tej pracy, Zuzu?” spytał Ahadi.
Zuzu rozłożyła pióra z dumą. „Tak, wasza wysokość.”
„Niech tak będzie!” ogłosił Ahadi. „Od tego dnia, ty i twoja rodzina, będziecie majordomusami królów Lwiej Ziemi.”
Zuzu pokłoniła się po czym wzbiła się w powietrze. „Muszę iść powiedzieć rodzinie. Mój syn będzie bardzo dumny.”
„A ty, drogi Rafiki,” kontynuował Ahadi, „bądź moim nauczycielem.”
Teraz Rafiki był tym, który był zakłopotany. „Wasza wysokość, nie mogę zostać…”
Ahadi się uśmiechnął. „Rakiki, chcę aby Lwia Ziemia była miejscem gdzie mogą żyć wszystkie zwierzęta. Będzie to możliwe jeśli będziemy współpracować. Czy zechcesz pomóc osiągnąć ten cel?”
Rafiki oniemiał. Przyzwyczaił się do samotności.
„Tak, chcę!” zdecydował ostatecznie. „Tak długo, dopóki od czasu do czasu będę mógł odejść na poszukiwania. Jest tak wiele rzeczy, których chciałbym się nauczyć.”
„Niech tak będzie!” Ahadi wstał i spojrzał na równinę pod blaskiem księżyca. „Już to czuję,” powiedział. „To początek wielkiej ery dla wszystkich pod tymi gwiazdami.”


Rafiki otworzył oczy. Kopa siedział z szeroko otwartymi oczami w pobliżu Simby i Nali.
„Deszcz padał kilka tygodni później, kończąc suszę.” powiedział Rafiki wieńcząc historię.
„Łał!” powiedział Kopa. „Dziedek i pradziadek byli naprawdę kimś.”
„Oni byli,” potwierdził Rafiki. „Tak samo jak twoja prababcia Uru. Odkryła jezioro na zachodnim skraju Lwiej Ziemi ratując wiele zwierząt przed śmiercią.”
Zazu nadął swą pierś. „Pamiętam dzień gdy moja matka wróciła do domu powiedziała nam o swoim nowym stanowisku u boku króla.” Uśmiechnął się. „Miała rację. Byliśmy bardzo dumni.”
„I dobrze służyliście królom od tamtego czasu.” oznajmił Simba.
„Łał! To była świetna historia.” Kopa zamyślił się przez chwilę. „Prawuj Skaza był naprawdę straszny.”
„Kopa,” odezwała się Nala.
„Cóż, taki był,” stwierdził Kopa.
Simba zwrócił się do Rafikiego. „Dziękuję za historię,” powiedział. „Wiele mnie ona nauczyła.”
„Mnie też,” rzekł Kopa.
„To mi przypomniało jak wiele jeszcze jest do zrobienia na tej ziemi.” Simba z Nalą otarli się swoimi nosami, a później trącił Kopę. „Przypomniało mi również jak ważni są nasi najbliżsi. I o znaczeniu obietnic. Droga syna zaczyna się po kroku ojca.”
Kopa skoczył w górę i dół. „Co masz na myśli?”
„Zabiorę się za problem przy wodopoju po tym jak zabiorę mojego syna i małżonkę na szczyt Lwiej Skały.”
„W porządku!” uradował się Kopa.
„Poza tym,” powiedział Simba, „to tradycja.”
Rafiki się uśmiechnął. „I to jest mądrość.”


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
A jaką książeczkę byście chcieli w następnej notce?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Dzisiejsze opowiadanie będzie o tematyce Dnia Dziecka ( już niedługo to święto ) , tylko że w lwiej wersji.

Opowiadanie:
Wszystkie lwy z Lwiej Krainy szykowały się do obchodów Dnia Lwiątka. Wszystkie lwiątka się cieszyły. Najbardziej cieszyła się księżniczka Kiara. Lwiczka pobiegła na sawanne bardzo wcześnie żeby wszystkim przypomnieć że to święto jest już za dwa dni. Pomarańczowa wykrzykiwała to najgłośniej jak mogła. 
-Co się drzesz!? Córka Simby usłyszała za plecami głos Vitani.
Vitani mimo że była złoziemką to i tak często przychodziła w odwiedziny na Lwią Ziemię. Lubiła się bawić z Kiarą, ale jakoś nigdy nie znalazły wspólnego języka. 
-Vitani! - zawołała wesoło lwioziemka, podskakując jak zajączek - Za dwa dni Dzień Lwiątka! Chce  w s z y s t k i m  to przypomnieć!
-A musisz tak wcześnie?! - lwiczka z grzywką wcale się nie cieszyła na myśl o tym święcie. Nie znosiła Dnia Lwiątka, bo wszyscy jej rówieśnicy mieli w tym dniu wielką radość, a jej matka nawet nie pomyślała o tym by przyjść z nią na obchody Dnia Lwiątka - Słychać Cię nawet na złej ziemi!
-I dobrze! - następczyni tronu nie traciła entuzjazmu - Chce by każdy wiedział!
Niebieskooka zawarczała, a wtedy Kiara zrobiła smutną minę.
-Co z Tobą, Vit? - spytała - wszyscy się cieszą, a ty nawet nie dopuszczasz do siebie myśli że za dwa dni jest Dzień Lwiątka...
-Bo ja wcale nie chce tego święta! - burknęła córka Ziry - Ono jest głupie i tylko dla maluchów!
-Wcale nie! Nie dawała za wygraną jaśniejsza lwiczka.
-Mówisz tak bo... - tu szpiczastonosa nie wiedziała co powiedzieć - ....bo jesteś dziecinna! Zawsze zachowujesz się jak malutkie lwiątko! Nie da się z Tobą porozmawiać nawet o chłopakach bo jesteś trzy poziomy niżej w rozwoju!
Córce Simby łzy napłynęły do oczu. Może Vitani miała racje? Może była dziecinna i niedojrzała? 
-Powiem tacie! Krzyknęła przez łzy i pobiegła w stronę Lwiej Skały.
Koleżanka księżniczki, żałowała tego co powiedziała, ale uważała że skoro ona nie może się bawić to nikt nie będzie się bawił! 
                                                                  *Vitani*
Wróciłam na Złą Ziemie, do mojego okropnego domu. Moja matka jak zwykle uczyła Nuke i Kovu nienawiści do lwioziemców. Nie chciałam w tym brać udziału! Wystarczy Mi już że i tak mam zły humor! Starałam się by matka Mnie nie zauważyła, ale to się nie udało.
-Vitani! - zawołała - Chodź tutaj!
Przewróciłam w złości oczami i podbiegłam do matki.
-O co chodzi? Zadałam pytanie.
-Zaczynamy lekcje! Rozkazała.
-Ale ja nie chce... Jęczałam.
-Niby dlaczego?! Ona nawet nie chciała Mnie zrozumieć!
-Bo źle się czuję... - skłamałam - boli Mnie głowa i brzuch..
-Pewnie dlatego że jesteś głodna. - Moja matka się nie przejęła tym co jej powiedziałam - a teraz zaczynamy lekcję...
 Rozzłościłam się bardzo! Nic ją nie obchodziło!
-Nie kochasz Mnie! Palnęłam i pobiegłam w stronę "serca" Złej Ziemi czyli do Lasu Grozy. Byłam zrozpaczona, ale nie chciałam żeby ktoś widział jak płacze...

                                                                    *Serpen*
Szłam sobie przez mój dom - Las Grozy. No, dobra...może i nie był za ładny, ale przynajmniej był    m ó j   i nikt nie miał prawa Mi tu wchodzić. Wtedy zobaczyłam moją siostrzenicę - Vitani, ona siedziała na małej skale i płakała. Normalnie to bym się rozzłościła że ona weszła na   m ó j  teren, ale nie byłam z kamienia. Podeszłam do córki mojej siostry i przytuliłam ją łapą, po czym pozwoliłam jej się wypłakać.
-Co się stało? Zapytałam z troską w głosie.
-Moja mama Mnie nie kocha - poskarżyła się - wszyscy, inni będą się za dwa dni dobrze bawili, a ja będę musiała słuchać lekcji o tym jak okropni są lwioziemcy! 
-Spokojnie - zaczęłam - coś wymyślimy....porozmawiam z Twoją mamą.....może pozwoli Mi zabrać Ciebie na świętowanie?
-Ciociu, jesteś kochana! Wykrzyknęła Vitani i przytuliła Mnie.
Zaprowadziłam Vitani do mojej groty i postanowiłam od razu porozmawiać z moją siostrą.
-Zostań tu i nigdzie nie idź! Rozkazałam spokojnym tonem i dałam niebieskookiej znak że ma wejść do groty.
                                                                          *Kiara*
Smutna, wróciłam na Lwią Skałę. Teraz wcale nie miałam ochoty na żadne święta! Położyłam się na szczycie Lwiej Skały i rozglądałam się by wypatrzeć sobie jakieś nie-dziecinne zajęcie. Vitani miała rację! Nic nie przychodziło Mi do głowy! Byłam niedojrzała! Ale postanowiłam pokazać że wcale nie muszę taka być. Pobiegłam więc na pewną polankę. Lwice leżały tam na dużych skałach i rozmawiały. W tym samym czasie, kilka lwiątek ganiało się w około drzewa, stojącego obok. Chciałam się do nich przyłączyć, ale nie chciałam żeby Tani uważała że jestem dziecinna. Podbiegłam do jednej ze skał, ona jako jedyna była wolna, bo nie siedziała na niej żadna z lwic. Wbiłam pazury w tą skałę i próbowałam się na nią wspiąć. Wtedy coś złapało Mnie za ogon i wciągnęło na tą właśnie skałę. To była moja mama!
-Witaj, córciu. - powiedziała - przyszłaś pobawić się z nimi? - spytała pokazując łapą na moich rówieśników.
-Eeeeee - próbowałam coś powiedzieć, ale nic nie potrafiłam z siebie wydusić, bo cały czas patrzyłam z zazdrością na tamte lwiątka - .... nie.
-To co będziesz robiła? Zadała pytanie moja babcia, która też była w grupce lwic.
-Ja.... - ciągnęłam, ale nadal patrzyłam jednym okiem w stronę drzewa - ... ja przyszłam by porozmawiać o gupach wowieckich..
Lwice parsknęły wesołym śmiechem.
-Chyba o grupach łowieckich. Zaśmiała się lwica imieniem Tama.
-Tak.... Szepnęłam zawstydzona że "nie-dziecinna" rozmowa Mi nie wyszła.
-Kiara, jesteś jeszcze za mała na takie tematy - dopowiedziała lwica Kula - lepiej pobaw się z rówieśnikami.
Pani Kula wyjęła Mi to z ust!  B a r d z o   chciałam się pobawić, ale bałam się co powie Vita.
-Ale bo Vitani... Tłumaczyłam, ale mama Mi przerwała.
-Vitani też się tam bawi. Dokończyła za Mnie.
Spojrzałam się uważniej w stronę lwiątek. Prawda! Tam była Vitani i siłowa się właśnie z lwiątkiem o imieniu Sava. 
-Chodź do nas! Zawołała.
Podbiegłam do niej jak rakieta i powaliłam ją do ziemi.
-I kto tu jest dziecinny? Zawołałam, ale cieszyłam się że ona się jednak nie obraziła.
-Kiara, bo ja - złoziemka chciała Mi wytłumaczyć - .....ja byłam smutna że mama nie pozwalała Mi chodzić na Dzień Lwiątka, ale tym razem się zgodziła bo przekonała ją ciocia - kontynuowała wypowiedź - chodź wiem że to i tak nie usprawiedliwia tego jaka byłam dla Ciebie wredna....Przepraszam.
Podałam jej łapę na zgodę i zaczęłyśmy się bawić razem z innymi lwiątkami. Zabawa była wspaniała!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Myślę że następna notka będzie 1 czerwca, wtedy będzie też ciąg dalszy opowiadania o Dniu Lwiątka ;)   A niedługo dodam kolejny komiks na bloga z komiksami ( ciąg dalszy o Fluffy )
Jutro ( chyba ) będzie następna notka na blogu o Psiej Krainie.
No, ale wystarczy już tych ogłoszeń.
 Pa i do następnej notki :P